Ksiązki nie przeczytałem. Z prozą Kinga jest tak, że czasem ktoś mi podrzuca i czytam to nawet chętnie, ale sam bym tego nie kupił. Natomiast nie da się nie zauważyć, że King miał szczęście do filmowych adaptacji. Nie wiedząc co bedę oglądał, zachęcony zajawką zasiadłem przed ekran. Nie ukrywam - bardzo mi się spodobało na początku. Wyobrażałem sobie, że bedzie to coś niewytłumaczonego, nie jasnego do końca, może duch w ośnieżonym lesie (skojarzenie z indianami oczywiste przecież - dreamcatcher to indiańska zabawka). Pieknie, niepokojąco. I to wszystko. Wyłączcie film i wyobraźcie sobie jak mogłoby być fajnie. Powiem tylko, że dalej serwuje się nam postacie obcych i to w róznym wydaniu, wszystko jest przewidywalne i w ogóle nieciekawe. Nic nowego ten film nie wnosi do gatunku a i dobrej zabawy też nie gwarantuje. Zwykły, tani, efekciarskie kino. Fiction, bo science miejsca tam nie ma. Żenada - ku przestrodze, że i takie rzeczy się robi na świecie.