Miał to być być piękny film o miłości w którym nie liczą się słowa a jedynie gesty i spojrzenia. Ki-duk Kimowi chwała za to żę w czasie keidy kręci się przegadane serialiki on tworzy filmy niemalze nieme. Jednak jak spadać to z wysokiego konia co też koreańczyk uczynił. Do pewnego moemntu film jest naprawde urzekający i nie uciekający od humoru. Nie licząc scen kiedy Dziadek sobie pogrywa na tytułowym łuku bo zwiastowało już jakieś nieszczęście do którego doszło w finale który mnie zwyczajnie rozśmieszył choć zamierzenie było inne film trzymający poziom stał się wraz z końcówką parodią artystyczną. Rozumię żę fiele osób naprawdę docenia ten film ale ja go zwyczajnie w świecie nie kupuję całej nachalnej symboliki i silenie się na "artyzm". 5/10.
Mnie też finał zupełnie nie podszedł, plus zniszczył cały, ładnie zbudowany klimat. Tak czy owak - mnie w przeciwieństwie do wielu - film nie wynudził, ba, wręcz zaintrygował i urzekł. No, ale tak jak mówię, końcówka to zupełnie inna bajka. A szkoda.
Staram się wymazać z pamięci zakończenie filmu, które jest takie jak okreslił je autor tematu-pretensjonalne, przeładowane symboliką. Natomiast idealnym zakończeniem filmu byłaby samobójcza śmierć starca. Muszę powiedzieć , że byłam szczerze zaskoczona obserwując bezcelowe wysiłki reżyser, który starał się dalej ciągnąć tą historię, ana siłę nadawać jej głębszy sens. Uwolnił on swego bohatera od śmierci z miłości, tylko po to, aby jednak w zakończeniu poświęcić go miłości. Zaborcza miłość kończy się wraz z utratą nadziei na triumf silniejszego nad słabszym. Niestety widzowie zostali pozbawieni nadziei na godne zakończenie tak pięknie zapowiadającego się filmu, który wzruszał w pierwszych minutach i śmieszył w ostatnich.