Według mnie film wypadł średnio, połączenie współczesności ze sztuką Fredry okazało się porażką, jednak scena z samochodem Radosta była całkiem udana. Moją uwagę przykuły role Szyca i Stuhra, grali swobodnie, w pełni oddając się rolą. Jeśli nie musisz, nie idź do kina na ten film.
Moim zdaniem na wielki plus można ocenić muzykę. Michał Lorenc stanął na wysokości zadania, ubarwiając ten dość dziwny i monotonny film o świetne efekty dźwiękowe, zawsze pasujące do danej sceny i oddające jej charakter. Jeśli już jestem przy plusach to na pewno wypadałoby wspomnieć o obsadzie: Maciej Stuhr, Robert Więckiewicz, Borys Szyc a także w epizodycznych rolach Daniel Olbrychski czy Marian Opania… słowem czołówka Polskich aktorów, filmowych i teatralnych, młodego pokolenia i doświadczonych. Film był wyzwaniem także dla Marty Trzebiatowskiej i Anny Cieślak, znamy je bowiem z filmów o innym charakterze, jednak moim zdaniem poradziły sobie bardzo dobrze i na pewno zdobyły cenne doświadczenie.
Minusy: idąc do kina spodziewałam się raczej adaptacji utworu A. Fredry, jednak autor nie starał się jak najwierniej odwzorować dzieła literackiego. Stworzył on własną interpretację tego utworu łącząc dwa światy: dziewiętnastowieczny i ten obecny. W moim wypadku pierwszym kontaktem ze „Ślubami panieńskimi” był film, a po jego obejrzeniu poważnie zastanawiam się nad przeczytaniem tej książki, na którą miałam ochotę od jakiegoś czasu. Spodziewałam się, że film mnie do niej zachęci, tak się raczej nie stało.