Po seansie "Śniadania do łóżka" ma się wrażenie, że polscy scenarzyści komedii romantycznych są jak mało ambitni studenci składający pracę magisterską. Korzystają z tego samego skryptu zmieniając tylko szczegóły, np imiona i zawody bohaterów. Fabuła jest bezczelnie prosta i oklepana w przynajmniej kilkunastu polskich i kilkuset zagranicznych produkcjach tego typu.
Mimo doborowej obsady nie zaliczyłbym "Śniadania..." do udanych obrazów. Owszem, aktorzy są sprawdzeni w podobnych rolach ale całość wypada po prostu blado i nieciekawie. Przede wszystkim nie przekonuje duet Socha - Karolak, którzy w ogóle do siebie nie pasują i którzy bezskutecznie usiłują przekonać widza jakimi to oni są zakochanymi gołąbeczkami... Na usprawiedliwienie pani Małgorzaty muszę dodać, że wygląda olśniewająco i naprawdę stara się coś wycisnąć z tej, co tu kryć marnej roli.
Moim skromnym zdaniem "Śniadanie do łóżka" na miano komedii romantycznej" po prostu nie zasłużyło. Zabrakło romantyzmu a kilka zabawnych tekstów z ust Karolaka nie czyni jeszcze komedii.
Zgadzam się. Bywałem w kinie na wielu, jak się okazywało, kiepskich filmach (nawet bardzo kiepskich), ale po raz pierwszy byłem naprawdę zażenowany. Chodzi mi tu o końcową scenę w samolocie. Nie można było chyba zrobić bardziej oklepanego zakończenia. Przecież takie "patenty" Amerykanie stosowali już ze 20 lat temu. Z resztą, jak zauważyłeś, cała fabuła była wtórna. Najpierw On próbuje Ją zdobyć, ale Ona nie chce się znowu sparzyć. Wreszcie On Ją zdobywa, ale robi coś źle i Ona postanawia odejść. Wreszcie On, żeby Ją odzyskać oświadcza się (a jakże,w samolocie lub na stadionie), na oczach rozentuzjazmowanego, bijącego brawo tłumu,po czym Ona ze łzami w oczach mówi sakramentalne "Tak". Jak w ogóle scenarzysta mógł napisać takie quasiholywoodzkie gówno?