Jej, to takie wzruszające... Ale wiecie co Wam powiem...?
Rozumiem sens: nieważne, żeby żyć wiecznie, ale żeby dobrze przeżyć to jedno krótkie życie, które się ma... Ale jeśli ma się ukochanego, który jest skazany na wieczność i można przeżyć jeszcze więcej spędzając tę wieczność z nim... To nie rozumiem, jak można zrezygnować i zostać potem "kochaną matką i żoną". Ale film poruszył mnie do głębi, nadal jestem pod wrażeniem...