Mnie najbardziej w pamięć utkwiły słowa: "Śmierć jest drogą do zbawienia". Nabrało to dla mnie większego sensu. Reszty nie rozumiem, może wy mi coś rozjaśnicie, albo będe musiał obejrzeć jeszcze 5 razy.
Mąż Izzy, nie potrafi się pogodzić z jej chorobą, boi się jej śmierci, zamiast spędzać z nią czas rzuca się w wir pracy, poszukiwań, wiedzy na temat tego, jak ją uleczyć i pozostawić wśród żywych. Sens tego filmu polega na trandenscendalnym wymiarze jego cierpienia. Izzy przestała się bać, doświadczyła pełni, była gotowa na śmierć, ale widząc, że jej mąż nie, obserwując jak cierpi, zaczęła pisać dla niego książkę, która sam miał dokończyć, czyli pogodzić się z jej śmiercią, doświadczyć pełni w ktorej ona też jest, z nim zawsze. Uważam, że jest to film o oświeceniu, o wyzwoleniu od lęku przed śmiercią, od przywiązania i cierpienia.