Film jest po części podobny do "Solaris", "Drzewa życia" czy "Odyseji kosmicznej" tyle, że lepszy od w/w...
Pokazuje jak kurczowo staramy trzymać się marnego, szarego życia ( ziemskiego) oddalając od siebie maksymalnie w czasie i przestrzeni to co dzieje się po śmierci, a co może (bo tego nie wiemy do czasu kiedy umieramy) być lepsze i nieporównywalnie piękniejsze od wszelkich cudów tego świata...
Gł. bohater idzie drogą nauki za wszelką cenę chce utrzymać żonę przy życiu (ona jest jego głównym bodźcem, który pobudza go do działania - jego życiem), walczy ze śmiercią metodami konwencjonalnymi, uważa, że śmierć jest końcem. Natomiast jego żona podczas studiów nad kulturą Majów - chcąc też poradzić sobie jakoś z własną wzją śmierci, oswoić ją i uczynić tą myśl bardziej znośną, chce znaleźć w tym glębszy sens... i znajduje. Poznaje tajemnicę drzewa życia, a poprzez książkę którą pisze (o konkwistadorze i Hiszpanii) próbuje udowodnić swojemu mężowi, że śmierć jest jedynie początkiem (umierająca gwiazda) i że jeszcze się spotkają...
Ps. Ja tam nie widziałam żadnego astronauty...
Być może ten film nie jest żadnym arcydziełem, nie trzyma w napięciu, nie przykuwa do ekranu jak niektóre inne, ale... jest po prostu piękny.
Ja uważam, że jest b. poetycki. Strona wizualna jest bardo dobrze zrobiona tutaj wszystko ma znaczenie nic nie jest przypadkowe np. powtarzanie slów czy suknia królowej Hiszpanii. Film jest smutny ale to jest taki smutek, ktory mnie osobiscie napełnia nadzieją a przede wszystkim spokojem...
Dam mu 10 jesli będę pewna wszystkich wątkow i szczegółów a jeszcze parę niewiadomych jest... :)
Ja uważam odwrotnie, mama te same uczucie wzgledem "Odyseji..." w porównaniu ze "Źródłem"