Często czytałam o porównaniu tych dwóch filmów. I często spotykałam się z opiniami, że
oba dzieła charakteryzują się "przerostem formy nad treścią". Co o tym myślicie?
Zdecydowanie "Źródło". Filmu Terrenca Malicka nie zrozumiał nawet grający w nim jedną z głównych ról, Sean Penn. To mówi chyba wszystko.
W obu filmach się zakochałam, nie zgadzam się więc ze stwierdzeniem przerostu formy nad treścią. To produkcje wyjątkowe, niecodzienne i nieszablonowe. Nie można oglądać ich z nastawieniem na łopatologiczny odbiór, tutaj piękne jest to że każdy może interpretować je inaczej. Liczy się przekaz, niestety nie wszyscy potrafią go dostrzec i potem pełno jest komentarzy typu: "łee nie rozumiem tego filmu, zrył mi mózg". Może nie są to filmy bardzo proste w odbiorze, ale przy minimalnym wysiłku umysłowym nikt nie powinien mieć problemu z ich zrozumieniem. W moim całkowicie subiektywnym rankingu The Fountain jest gwiazdkę wyżej, niż Tree of life, jednak oba filmy mają wysokie oceny.
I taka mała dygresja, jeśli komuś spodobał się sposób przedstawienia Źródła i Drzewa Życia, to polecam także film Stay. Tematyka jest inna, ale Stay powinien usatysfakcjonować osoby, które szukają w filmach czegoś więcej :)
"Stay" - chyba w końcu zabiorę się za obejrzenie tego filmu. Uwielbiam Naomi Watts (zwłaszcza po filmie 21 GRAMS), więc powinnam już dawno mieć go za sobą. Ja szczerze mówiąc do Źródła tak w 100% przekonałam się po obejrzeniu go drugi raz - z "Tree of life" będzie pewnie to samo, bo mam za sobą tylko jeden "niepoważny" seans, na którym nie mogłam się kompletnie skupić - a takie filmy powinno się oglądać w kompletnym wyciszeniu, skupieniu i najlepiej samotności. Ale soundtrack w obu filmach mnie niszczy (pozytywnie oczywiście). Dzieło sztuki - w "The Wrestler" też Mansell zrobił robotę :)
zdecydowanie drzewo. zrodlo to pretensjonalne pseudofilozofowanie. najlepszy film aronofa to zapasnik-bo najprostszy
:)
Muzyką i estetyką film Aronofskyego mnie urzekł .
Oczywiście jest to wydmuszka i mam tego doskonałą świadomość.
Nigdy nie pisałem o "Źródle" jako wybitnym filmie psychologicznym czy filozoficznym.
Po prostu wykreowane tam wizje i obrazy w połączeniu z przepiękną muzyką Mansella zrobiły na mnie swego czasu bardzo duże wrażenie (pamiętam, że po napisach końcowych musiałem chwilę posiedzieć w ciszy i zebrać myśli).
Jeżeli brać pod uwagę soundtrack, oraz estetykę filmu to tak, uważam "Źródło" za arcydzieło.
Gdyby jednak zacząć przyglądać się temu filmowi nieco dokładniej (a tego z racji zbyt dużego sentymentu nie zrobię) to okazałoby się, że rzeczywiście poza muzyką i zdjęciami nie ma tam zbyt wiele - brak głębi jest maskowany wszechobecną symboliką i przeplataniem się historii.
W największym skrócie: zgadzam się z Tobą, ojcze chrzestny. "Fountain" ma tę przypadłość, że za często zmienia się ton filmu. Za często i za szybko jedna opowieść przechodzi w drugą, przez co u widza pojawia się na twarzy uśmiech zażenowania. Powód: przesadny eklektyzm, nawet "miękki" kicz. Poza tym odwołania kulturowe są oczywiste i nie ma w ogóle potrzeby wyjaśniać ich, a reżyser robi to, co jest krztę infantylne. I na koniec jeszcze jedno: zdjęcia. Strona wizualna jest tak "wyglancowana", że film traci całą ostrość, chropowatość. Ktoś powie, że u Malicka jest podobnie(???)... a no nie jest.