Film tak zakręcony i nagle przechodzący z wątku na wątek, że nie potrafiłem się w niego wkręcić. Czułem się jakbym przeszedł obok filmu. Po Aronowskim nie spodziewałem się łatwego filmu, ale ten mnie zmęczył i trochę znudził. Poza tym Jackman i Weisz mi jakoś nie pasowali, co innego Ellen Burstyn, była na drugim planie, ale jak zwykle na wysokim poziomie.
I tak i nie. Widzisz, film sam w sobie wcale nie jest aż tak trudny do ogarnięcia. Historia jest prosta - trzy wątki, które pięknie się przeplatały i ułożyły w całość pod koniec. Mianowicie, zmagania Tomasa (popadanie w obłęd aby uratować Isabel), w życiu rzeczywistym. Świat powstały dzięki książce Izzi, czyli czasy konkfisty. Oraz nierealny, wręcz metafizyczny "szklany" świat a w rzeczywistości daleka przyszłość. Każda z postaci gł bohatera prowadzi jakąś walkę (naukowiec - pragnący uratować ukochaną, konkwistador ( misjonarz) pragący odszukać jedno z edenowych drzew i "astronauta", który chce odpowiedzieć na wszystkie trapiące go pytania), które zasadniczo skupiają się na problematyce filmu czyli cyt. "Co byłoby, gdybym mógł żyć wiecznie i kochać wiecznie tę samą kobietę?". Można do filmu podejsć na różnorakie sposoby. Np temat potraktować jako "oś czasu" (z wyraźnie zaznaczonymi i specjalnie tak bardzo wyodrębionymi czasami, epokami), która ma nam unaocznić, że nie ważne jest kiedy (czyt, czy za czasów Majów, współcześnie czy też w dalekiej przyszłośći), niektórych błędów nie da się cofnąć, trzeba żyć a nie zmagać się z życiem - bo nigdy nie wiadomo kiedy nasz "idealny świat" runie a byt wieczne jest niemożliwe i o ile mi wiadomo możliwe nie będzie (oczywiście w fizycznym wymiarze). Prosta sprawa - poszukiwanie odpowiedzi. Film jest Kapitalny. Piękna oprawa muzyczna i NIESAMOWITE zdjęcia - czysta Magia. Nie mów też, że tylko Bursten była dobra, bo Jackman bardzo dobrze zagrał a Rachel była wręcz jedwabista.
To się nazywa szkoła i dorosłość. Na ulicy, czy przed blokiem tego nie dostaniesz.
Ja bym nie traktował te wkręty z konkwistadorem i drzewem podróżującym ku mgławicy jako osobne historie i część fabuły, tylko jako symboliczne przedstawienie walki głównego bohatera z chorobą żony. Może za bardzo odstające od głównego, właściwego wątku, chociaż pod koniec się łączą. Ale mimo wszystko, film pozostawił niesamowite wrażenie, nawet pomimo tego, że widziałem go już trzeci raz.
Czyli jednym słowem reżyser nam powiedział o jak szkoda, że ludzie umierają i jeszcze gorzej bo w sumie nie można nic z tym zrobić... Kurcze, ale fajnie byłoby żyć tak i kochać jedną kobiete - ale jak nudno. Chyba w życiu o to jednak chodzi, aby zachować pewien sens i niedosyt, a ze sceny zejść "niepokonanym". Mnie pan reżyser zawiódł mocno ! nie pierwszy raz z resztą... Nie wiem co widzicie w tej opowieści o niczym odkrywczym niczym nowym. Jedyne co mi się podobało to jedna scena z pracą kamery - gdzieś na początku kiedy ukazana jest ręka Izz a później brnie ku górze obraz ukazując jej twarz czy tam głowę. A drugie to śmierć dająca życie... Stare, oklepane jak dobre przedstawienia w teatrze i się nabrałem, wciąż jestem młody jak widać, naiwny i głupi. A całokształ bardzo mierny... bardzo