kingowska caproneska gładka i antypoślizgowa jak podłoga taneczna.
napakowana rytmicznymi uniesieniami niczym dobra kargulowa kasza skwarkami; rozwleczona, przeidealizowana i zasentymentalizowana do kresu wyporności mojego przyswajania.
z prostą, zgoła naiwną metaforą, która - uziemiona, dociążona i potraktowana serio - ociera się o banał, spłaszcza przekaz, razi dosłownością.
generalnie w filmie chodzi o to, żeby umilić sobie czekanie tańcem.
i o nic więcej w nim nie chodzi.
malarz bexiński zwykł był mawiać:
i tak czeka nas wszystkich jednaki wodospad, więc dlaczego nie siedzieć w fotelu, tylko na kaktusie?
no właśnie.
czy gdyby powyższa myśl została sformułowana przez stephena kinga, flanagan nakręciłby dwugodzinny film o dwóch facetach w pontonie i jednym sukulencie?
przecież to się nadaje na krótkometrażowy film animowany co najwyżej.
w razie wątpliwości załączam nowelkowe materiały dowodowe chrisa milka, segment z 42 One Dream Rush - krótkie, poetyckie, genialne i bez wydawania kasy na bilet:
https://www.youtube.com/watch?v=GtyIZNBzrok
(czterdzieści dwie sekundy później)
no bo po co opowiadać coś w sto dziesięć minut, skoro to samo zostało już opowiedziane w niecałą minutę?
co więcej, od strony wizualnej, lepiej, bo z konkretnymi obrazami podchwytującymi rytmiczne załamki linii elektrokardiogramu na monitorze?
bo ja też nie wiem.
dusza z ciała wyleciała, zdosłowniała.