12 Małp - czyli jak z dobrego pomysłu zrobić tandetę. Nie ma to jak Gilliam w swojej normalnej formie. ;-)
Może najpierw o plusach filmu. Gra aktorska jest na bardzo wysokim poziomie. Pitt zagrał genialnie, Willis przyzwoicie (ale to i tak genialnie jak na niego!). Zdjęcia utrzymane w mrocznej tonacji są naprawde najwyższej klasy, a muzyka to majstersztyk. Swoją drogą, słuchając jej, przywodziła mi na myśl Francja, ciekawe czemu... ;-)
Tyle o plusach bo więcej niestety ich nie ma. Teraz troszkę krytyki z mojej strony. Chaotyczny scenariusz i reżyseria, spieprzony pomysł (o czym wspomniałem na początku), beznadziejna wizja przyszłości. Szczerze mówiąc oglądając ten film, miałem wrażenie, że wszystko było z czegoś zerżnięte. To znaczy, wizja Gilliama nie była JEGO wizją tylko paru innych reżyserów. Przywodzili mi na myśl Forman, Kubrick, Scott i... Król Lew. ;-)
O końcówcę nawet wspominać nie będę bo gorzej zrobić się jej nie da. Tani melodramacik, połączony z przewidywalnością, szmirą, patetyzmem itp, itd.
Ogólnie 5/10 (film został ułaskawiony przez Brada) ;-)
Myślę, że scenariusz był celowo chaotyczny. Miał podkreślić zagubienie głównego bohatera, chaos w jego głowie. Nie widzimy chwili przybycia, powrotu do swoich czasów, bo i on nie jest tego świadomy. Nie dostrzegamy w wielu miejscach logiki, ale i Cole też. Ten efekt wzmacniają zdjęcia i reżyseria.
Wizja przyszłości nie jest taka zła. Mimo swojej wtórności, jest poskładana z dobrze pasujących elementów. A zresztą - akcja w przyszłości dzieje się jakieś 10-15 minut, wiec trudno ją ocenić.
@Peace Freedom, nie chcę się czepiać ale (chyba) nie ma czegoś takiego jak "patetyzm" :)
Co prawda nie ma takiego słowa w słowniku, ale coraz częściej się je widuje. Myślę, że wejdzie do mowy potocznej.
tak jak "poszlem" "wziasc" czy "w cudzyslowiu?" Autorowi chodzilo chyba o patos, bo czegos takiego jak patetyzm nie ma i mam nadzieje nie bedzie.
Oj tam... każdemu zdarza się błąd, ale jak już ktoś powiedział, "patetyzm" chyba powoli wchodzi do mowy potocznej. ;-)
@Gwizdon <--- Gilliam ma wizję. Tyle, że gościu nie potrafi jej odpowiednio wykorzystać. "12 Małp" podobnie jak "Las Vegas Parano" zupełnie nie pokazuje co się dzieje w głowie bohaterów. A jeśli próbuję to i tak nie wychodzi. Cole to niewątpliwie postać ciekawa i można było ją wycisnąć jak cytrynę w tym filmie. Szkoda tylko, że pan Terry nieco ją spłycił.
Fakt, widać, że nie zawsze potrafi przełożyć swoje pomysły na język filmu.
Ale nie zgodzę się, że nie pokazuje dokładnie psychologii postaci. Moim zdaniem robi to na dwa sposoby - oczywisty(np.scena w więzieniu, kiedy Cole rozmawia z tym dziadkiem) i bardziej subtelny, w atmosferze filmu, scenograficzni i innych drobiazgach.
? Gdzie tutaj jest melodramat i patetyzm ? Film nie mógł się przeciez inaczej skończyć bo wtedy cały sens scenariusza ległby w gruzach i wyszło by przeciętne filmidło. A tak mamy jeden z najlepszych filmów s-f.
Oczywiście, że film mógłby się inaczej skończyć. Dopiero wtedy nie wyszłoby przeciętne filmidło.
Tak się składa, że Gilliam pokazał, całkiem niezły pomysł, w beznadziejnie patetyczny i przelukrowany sposób przez co traci on swój (i tak marny) urok. [SPOILER] Bruce oczywiście musi zginąć. I to nie wszystko! Musi zginąć w rytm podniosłej muzyki i oczywiście z babką biegającą do niego, krzycząc. Zakończenie byłoby znośne, gdyby nie zostało tak beznadziejnie pokazane. Nie mówiąc już o samej miłości tych dwojga...
A poza tym nie pamiętam już tej sceny śmierci dokładnie. Ale nie kojarzę, żeby była pompatyczna (no moze troche :P) ważne było, aby zwrócić uwagę na Willisa w dzieciństwie
a od kiedy to Gilliam jest specem od filmów psychologicznych? Wcale nie próbuje pokazać co się dzieje w głowie bohaterów, przynajmniej nie w tym sensie jakiego oczekujesz. Tu jest zupełnie inny klimat, którego według mnie nie załapałeś i dlatego Ci się nie podoba. Ale racji nie masz...
Chaotyczne? Przecież ten rewelacyjny scenariusz jest celowo pisany z przymrużeniem oka w czym jest ten jego styl i charakterystyczny klimat. I wcale chciał na poważnie bawić się w psychologiczne rozterki bohaterów.
To, że Ty byś inaczej widział ten film, nie znaczy, ze byłby lepszy :>
"Ma wizję, ale nie potrafi jej odpowiednio wykorzystać, chciałby, lecz mu nie wychodzi".
Wybacz, ale według mnie i potrafi i wszystko mu wychodzi jak najlepiej :>
Końcówka - melodramacik, tandeta, patos, szmira - to już przesadziłeś :)
Ta piękna (choć płytka według Ciebie) końcówka była wręcz filozoficzna!
Oczywiście nie mówię Ci, ze nie masz racji, ale to tylko i wyłącznie Twój subiektywny odbiór filmu, nie wszystkim się musi podobać ;D
Jak ktoś pomysł na film widzi zupełnie inaczej, to nie dziwota. Ja miałem zupełnie inną wizję "Jestem legendą".
"Jestem Legendą" to kolejny gniot, ze spieprzoną wizją, który widziałbym zupełnie inaczej.
Teraz do Stena... widzisz, scenariusz wg. mnie był zupełnie nieprzemyślany. Przez cały film miałem wrażenie jakby Gilliam gubił się we własnych zamierzeniach. Takie samo odczucie miałem przy "Las Vegas Parano", które jest tak samo średnie (a nawet gorzej). Nie mówiąc już o wszechobecnym patosie (scena z lwem, czy końcówka).
A szkoda, bo temat dawał naprawdę duże możliwości.
Uważasz, drogi kolego, że ten temat został zrobiony z przymrużeniem oka... a ja się pytam, ŻE CO?? Gdyby ten film nie został zrobiony aż tak na poważnie, dałoby się go oglądać. A, że ten film JEST psychologiczny (albo próbuję taki być), to nie ma tutaj dyskusji. ;-)
Czy nie załapałem klimatu? Być może... tyle, że ja w tym filmie absolutnie żadnego nie doświadczyłem.
Pozdrawiam ;-)
Widzisz dla mnie kinem psychologicznym jest kino Kieślowskiego, von Triera czy Almodovara. "12 małp" to przede wszystkim rozrywka, do tego w dużym stopniu s-f (bo nie znowu tak w czystej postaci). Tym samym jak myślę z zasady już nie może być zupełnie na poważnie :)
A w końcówce patos to już bez przesady. Przede wszystkim jest tutaj chwila do zastanowienia nad naturą ludzką (Cole'a beznamiętnie wykorzystano), nad czasem, nad deja vu i na tzw. syndromie Kasandry czy czymś takim - czyli, że i tak nie można pewnym rzeczom zapobiec.
A że było trochę ładnej muzyki to co :) Jeśli mamy mówić o patosie w negatywnym znaczeniu tego słowa to kojarzy mi się z przesadną wzniosłością, sztucznym budowaniem emocji etc. Tu była po prostu bardzo ładna scena, do tego bardzo mocna osadzona w całości filmu. Gdy umiera główny bohater to trudno uniknąć wzniosłości, ale było to tak w sam raz :) Dla mnie patosu tu nie było.
I jeszcze mówisz, że scenariusz był według Ciebie nieprzemyślany, no cóż według mnie był przemyślany :)
A wracając do początków, muzyka przypomina Francją? A to czemu :)
Żeby było śmiesznej to co do głównych plusów filmu też mam trochę inną opinię :)
Muzyka nie jest tu jakaś wyjątkowa, ot piękny, ale doskonale znany motyw argentyńskiego tanga i kilka klasyków z radia z "What a Wonderful World" Armstronga na czela :)
Brad Pitt też mnie w ogóle nie ruszył - dobrze gra pojebów i tyle, ale geniusz to mi nie bardzo tu pasuje... :)
Tyle, że filmy Kieślowskiego, Von Triera czy Almodovara to zupełnie inny rodzaj filmu niż ten Gilliama. On pokazał bohaterów w zupełnie inny sposób niż pozostała trójka. I nadal upieram się, że jest to drama s-f psychologiczny (BTW forum "Gorączki" mi się przypomina;-)).
Chwila na zastanowienie się?? Ja się zastanawiałem kiedy ten żart zwany "końcówką" się skończy. Być może i film skłania do takich przemyśleń, ale ja po obejrzeniu nie miałem na nie ochoty. Pewnie dlatego, że zupełnie mnie to-to nie wciągnęło...
A jeszcze co do scenariusza... ja przez cały czas myślałem, że Gilliam myślał o jednym, zaczynał drugie i zapominał o tym pierwszym... dziwne, co??;-)
Brad Pitt cię nie ruszył?? No widzisz... wg. mnie to była jego najlepsza rola (razem z Fight Clubem) i zarazem jedna z nielicznych zalet tego filmu.
Muzyka, nawet jeżeli to dobrze znane motywy, idealnie wkomponowuje się w język filmu. Tak więc uważam ją za świetną.
"[...] Pewnie dlatego, że zupełnie mnie to-to nie wciągnęło..."
Do tego już doszliśmy :)
"[...] do scenariusza... ja przez cały czas myślałem, że Gilliam myślał o jednym, zaczynał drugie i zapominał o tym pierwszym... dziwne, co??;-)"
Ja wiem? W końcu to Ty tak myślałeś, więc trudno mi ocenić :) Ja podobnego uczucia w każdym razie nie miałem :)
I tu się z Tobą zgodzę, że muzyka jest... no powiedzmy na poziomie na pewno :) Ale też zgodzę się z donZabolem - największym atutem jest scenariusz (i ciekawy i mimo wszystko dowcipny, choć z tym się pewnie nie zgodzisz)- dobra muzyka, zdjęcia, kostiumy czy scenografia to tylko podnoszące wartość filmu dodatki :)
Brada Pitta nie lubię, więc może masz rację :) Dla mnie najlepszy był koleś w... "Babel". Wszystkie inne jego role uważam za, owszem, efekciarskie zazwyczaj, ale przebija się w nich jak dla mnie ten tabloidowy plastyk :)
pzdr
Nawet scenariusz, który mógłby być najlepszy na świecie, jest bez znaczenia przy beznadziejnej rezyserii, która wystąpiła w tym filmie. Nie cierpię Gilliama. Krew mnie zalewa na myśl, że ten człowiek miał coś wspólnego z uwielbianymi przeze mnie Pythonami. Chyba tylko dlatego oglądam jego filmy, bo mam nadzieję, że wymyśli coś o choć zbliżonym poziomie... jak na razie się nie doczekałem się.
A jedyne co było dowcipne w tym scenariuszu to postać grana przez Brada Pitta (już nie pamiętam jak on miał...). I skoro już przy nim jesteśmy to muszę przyznać, że bardzo lubię kolesia. ;-) Tak na zasadzie porównania, podobne odczucia, jak ty z Pittkiem, ja mam z Deppem, którego nie lubię (choć muszę przyznać, że to świetny aktor).
A w "Babel" to dobry był... najlepsza rola w tym stuleciu chyba, bo ostatnio strrrasznie się chłopaczyna stacza.
I tak na koniec... Steniątko kochane... w końcu nawiązaliśmy dyskusję. Tak się szwendasz na tych blogach i jakoś nie było okazji pogadać. W każdym razie, ciesze się. ;-)
Myślę, ze już się powtarzamy trochę, ale ale może jeszcze trochę się podyskutuje :)
Bo mnie na przykład styl Gilliama bardzo odpowiada. "Las Vegas Parano" nie oglądałem, oglądałem za to "Fisher Kinga" i tam był podobnie pokręcony klimat. Ale to już właśnie było - jednym ten styl bardzo odpowiada drugim w ogóle więc dyskusja byłaby jałowa...
Nie cierpisz Gilliama i w tym jest sedno, jak mówię przez to tylko film Ci się nie podobał, bo te zarzuty (melodramacik w końcówce, patos, płycizna brak psychologii, brak pomysłu i co tam jeszcze) są po prostu nieuzasadnione, a jedynie Tobie źle się oglądało i według Ciebie film ma takie właśnie wady :) Ale to opinia niewątpliwie mocno subiektywna.
Scenariusz był dowcipny sam w sobie. Pomysł - koleś zostaje postrzelony na I wojnie światowe po czym z kulą w nodze łazi po mieście w 1996 :) To dosyć absurdalne, ale fajnie wymyślone. Czy wkręcanie widza, koleś cały czas szuka czegoś na 12 małp, nawet tytuł jest taki, po czym okazuje się, że to pic na wodę te małpy - to jakaś organizacja ochrony praw zwierząt a nie śmiertelnie groźni przestępcy. Aż tu nagle film robi się bardziej na serio i ten "fajny koleś" umiera w imię słusznej, acz z góry przegranej sprawy. I dlatego nie przekonuje mnie brak jakowychś głębszych analiz, głębszego ukazania psychiki bohatera. Bo jak mówię, to postać "z przymrużeniem oka" (do czasu) - koleś gdzieś spod ziemi, z przyszłosci, który zawsze sobie jakoś poradzi - jak go przykują do łóżka to nagle zniknie, jak go zaatakują w slumsach to i tak ich rozwali z palcem w d... ziurce od nosa. To nie jest film psychologiczny, bo jest kompletnie nierealistyczny! To rozrywka!
P.S.
Ja się szwendam? :) Prędzej Ty :) Ja przynajmniej mam swój blog :)