Rok 2010 osadzony w realiach lat 80-tych. Nawet nie próbowano improwizować świata
przyszłości. Jak wiele filmów z tamtego okresu, także i w tym na pierwszym planie polityka z
napiętymi stosunkami pomiędzy USA i sowietami, a wszystko to okraszone idiotyczną
troską kosmitów o losy ludzkości. To wyjątkowo niesmaczne odcinanie kuponów, od
magicznego dzieła Kubricka.
Podzielam Twoje zdanie, acidity i cieszę się, że na Filmwebie są osoby, którym film nie podobał się z tych samych powodów co mi. Dodam jeszcze, że 2k10:OK zdaje się być nakręcona przez ludzi, którzy nie oglądali pierwszej części, opowiadającej przecież o spotkaniu człowieka z absolutem. Całkowicie rozmijając się z duchem poprzedniej części, sprowadzili Odyseję Kosmiczną do żenująco banalnego poziomu. Film sam w sobie jest po prostu zły, ale uwzględniając to o czym napisałeś, acidity, oraz spłycenie wobec poprzedniej części, postrzegam istnienie tego filmu jako błąd i nieporozumienie.
No tak świat w 2001 jest bardziej przyszłościowy niż w 2010 gdzie wszystko jest takie przyziemne :) Patrząc na Discovery i jego wygląd zew. i wew. mam wrażenie, że to Discovery jest statkiem z przyszłości, a nie na odwrót. Mam wrażenie, że autorzy zafascynowali się Alienem tworząc wizję wnętrza statku Ruskich/ZSRR. Jakby nasza cywilizacja cofnęła się w rozwoju przez te 9 lat. To jest zupełnie inny film, który tylko wykorzystuje elementy takie jak Discovery, Monolit i HAL gdzie mu tam do jedynki. Autorom 2010 jakby brakowało cierpliwości w scenach nie to co w jedynce gdzie możemy podziwiać jak astronauta wykonuje wszystkie ruchy powoli i precyzyjnie przez kilka minut :) 2001 - to sztuka/arcydzieło natomiast 2010 to już amerykańskie show...
W takim razie powinieneś zapoznać się z serią Starożytni Kosmici na HISTORY(pierwsze serie z lektorem można odnaleźć na youtube) - zapoznać nie oznacza obejrzeć 5 minut i stwierdzić że to pierdoły / bo warto chociazby dla zdjęć i scen z różnych zakątków świata, całość próbuje redefiniować pojęcie zakorzenionego w światowych kulturach absolutu sprowadzając bogów do roli istot żywych których pochodzenie początkowo wskazywane jest poza ziemskie by wreszcie domniemywać podróże w czasie.
Oczywiście zgadzam się pojęcie absolutu istnieje pomimo to a zagadka istnienia pozostaje bez odpowiedzi natomiast remake Odysei Kosmicznej wydaje mi się przez to lepiej pasować do kulturowych trendów. Nie obejrzałem, nie nastawiam sie pozytywnie, nie zamierzam bronić filmu jednak trudno mi się wczuć w pierwowzór, nie znajduje powiązań tematyki, pierwowzór który słabo pamiętam gdybym miał uprościć i naszkicować jego treść w przyziemnych okolicznościach kojarzy mi się ze wyprawą do lasu gdzie kilku ludzi znalazło grzybki halucynki, najedli się, kilku zmarło a jeden wracając miał nadal dziwne wizje przed oczami, po czym film się kończy i nie wiadomo jaki z tego morał?
zarówno wyprawa w kosmos jak i odloty po grzybkach w żaden sposób nie przybliżają do odkrycia istoty wszechświata
No mało brakowało a bym puścił solidnego pawia po którejś z kolei scenie z dialogiem zimnowojennym. Ja rozumiem że takie czasy, ja rozumiem że ruscy zatoka swiń i sputnik, ja rozumiem żelazne kurtyny i dzieci kwiaty, ale na boga, jak się jest reżyserem o pozycji P. Hyamsa która chyba nie wyniknęła z koniunkcji gwiazd, to wypadałoby troszku szanować swoją inteligencję i tworząc kontynuację dzieła tego kalibru troszku przycisnąć żeby nie było potem wstydu. A tak kredki się rozsypały i powstał obraz kreślony jakby nieswiadomą ręką i umysłem konformisty. Nie tego oczekiwałem po twórcy "Koziorożca 1". Oczekiwałem że wypruje sobie flaki tak jak Kubrick kręcąc Odyseję. Otrzymałem gulasz odgrzany z motywów z "Odysei kosmicznej 2001" i do tego zupełnie niejadalnie przyprawiony wyżej wspomnianym zielem żelaznokurtynowym. Można to było zrobić na miliard sposobów, tylko trzeba wtedy sobie troszku rączki pobrudzić, i się narobić przy filmie. Szkoda bo facet miał szansę wyjśc dzięki tej kontynuacji poziom wyżej i udowodnić że ma jaja. No ale nawet nie rozpiął rozporka. Film nie jest zły, nawet momentami niezły, tyle że w konfrontacji z pierwowzorem leży i kwiczy.
Bo ten sam gość, ARTHUR C. CLARKE, na podstawie którego powieści Kubrick nakręcił Odyseję 2001, napisał kontynuację pod tytułem "2010: Odyssey Two".
I właśnie na podstawie tej kontynuacji jest ten film! Niesamowite z was jełopy.
Tutaj znajdziesz genezę powstania "2001: Odysei kosmicznej" www.esensja.pl/film/recenzje/tekst.html?id=485&strona=1
Czasem lepiej ugryźć się w jezyk...
Nigdzie nie pisałem, że Clarke jest idiotą, tylko o "idiotycznej trosce kosmitów o losy ludzkości". Niestety przedstawiono to w taki sposób, że aż mnie skręca.
Po pierwsze. Kwestia najważniejsza - nie czytałem "2010: Odysei Kosmicznej", więc nie wiem na ile dokładnie powieść została odwzorowana w filmie. Czy jest tak samo nachalnie "zimnowojenna"?
Po drugie w powstaniu "2010: Odysei Kosmicznej" nie uczestniczył Kubrick, a śmiem twierdzić, że powstanie arcydzieła "2001: Odyseja Kosmiczna" to głównie jego zasługa.
Po trzecie nawet najlepsi twórcy miewają upadki i wzloty. Samo nazwisko nie gwarantuje wysokiej jakości.
Ale gdzie tam w ogóle byli kosmici? Nie wiem, może moja pamięć zawodzi, ale nie przypominam sobie żadnych kosmitów.
Bardziej smutne jest to, że ty widziałeś w tym filmie kosmitów i na podstawie swoich urojeń wymyślasz jakieś zarzuty.
Nie! Smutne jest to, że najwyraźniej nie zrozumiałeś tego na co patrzały twoje gały.
To, że czegoś nie pokazali wcale nie oznacza że tego tam nie ma/nie było. Każdy reżyser robiący film aspirujący do dobrego przynajmniej część przekazu podaje w sposób mniej bezpośredni, bardziej subtelny.
Jeśli to cię przerasta, to wrzuć sobie najlepiej jakąś współczesną hollywodzką produkcję. To idealne kino dla osób niewymagających. Kupujesz kubeł popkornu, megapuszkę coli i masz dobry ubaw oglądając film w którym wszystko się pokazuje i dodatkowo grający w nim postaci ze szczegółami komentują akcję by nie było wątpliwości, że każdy zrozumiał.
Czyli według ciebie to kosmici? Hehe. To rzeczywiście najbardziej głupawa i banalna interpretacja jaką można sobie wyobrazić. Gratuluję.
Najbardziej głupawe jest to, gdy ktoś nie mający pojęcia na zadany temat brnie w zaparte.
Niespecjalnie mi zależy tracić czas, aby raz poraz udowadniać ci, że jesteś w błędzie. Zwyczajnie trollujesz, dlatego odpowiadam po raz ostatni.
W zamyśle Kubricka Monolit został pozostawiony przez wysoce zaawansowaną obcą cywilizację. Pierwsze seanse pokazywane w kinach w USA "2001: Odyseja Kosmiczna" na początku filmu zawierały scenę w której to kosmici umieszczają Monolit. Był to niezniszczalny marker mający poinformować w dalekiej przyszłości inteligentną rasę ziemian, że nie są sami we wszechświecie.
Dopiero po kilku seansach ze względów na temat których nie zamierzam się tu rozpisywać Kubrick zdecydował się na wycięcie tej sceny tworząc w ten sposób aurę tajemniczości.
Na zakończenie dodam, że jeżeli naprawdę zależy ci na zdobyciu wiedzy, to szukaj jej pytając, a nie prowokując rozmówców. A najlepiej najpierw pogogluj, a dopiero potem pytaj.
Dobrze, jeśli tak to zwracam honor i przepraszam.
Mnie pociąga inna interpretacja tego Monolitu. Coś związanego z absolutem, istotą najwyższą. Dobrze, że zdecydowali się wyciąć te sceny, bo pozostawia to pole do interpretacji. Wersja z kosmitami byłaby trochę banalna.
Otóż nie - żadna ze wcześniejszych ani późniejszych wersji filmu "2001:SO" nie zawierała "sceny w której to kosmici umieszczają Monolit". Pośród scen niewykorzystanych znalazły się natomiast m. in, fragmenty paradokumentalne.
Opowiadanie Clarka oraz późniejsza powieść przechodziły jednak spore metamorfozy.
W trakcie mozolnego i długotrwałego procesu powstawania samego już scenariusza rozważano wiele "radykalnych" z punktu widzenia znanego nam w obecnej postaci filmu, opcji takich jak np. wprowadzenie na Discovery samego Szatana.
Z całym szacunkiem ale nie rozumiem Państwa słów krytyki na tym filmie. Jak w 1984 roku kręcili "2010: Odyseja kosmiczna" to nikt nie miał bladego pojęcia że ZSRR upadnie. O jakich kosmitach piszesz? W tym filmie nie było żadnych kosmitów. Spójrz na genialny soundtrack (muzykę do filmu) kiedy monolity zżerają Jowisza, efekty specjalne jak cumowanie Leonowa do Discovery czy zdjęcia o ukrytych przesłaniach filozoficznych, etycznych, religijnych, moralizatorskich i politycznych już nie wspominając. Piszesz że 2001: Odyseja kosmiczna to dzieło wybitnego reżysera Stanleya Kubricka i dlatego dałeś jej 10. A ja myślę że, to Stanley Kubrick stał się wybitnym reżyserem dzięki "Odysei kosmicznej". Nie dostrzegasz przesłań które wypływają z tego filmu. Weź pod uwagę czasy w których powstawał i nastroje polityczne które wówczas panowały w ówczesnych Stanach Zjednoczonych. Przez to Stanley Kubrick nie nakręcił właśnie "2010: Odysei kosmicznej w 1973 roku i musiał się tym zająć ktoś inny. Ale takich filmów jeżeli chodzi o efekty specjalne już niestety się nie kręci. To był film mojej młodości. Ja się na nim wychowałem. Wy zaś jesteście pokoleniem Avengers, Iron Mana, Avatara, Matrixa, Trona, Transformersów i filmów japońskich Anime na podstawie Mangi japońskiej. Co do wykreowanie świata w przyszłości to tamten wykreowany w 1984 roku i jego wizja w roku 2010 i tak przebija ten świat realistyczny. Nie mamy znowu tak zaawansowanej technologii. Nie mówiąc już o roku 2001. Moim zdaniem twoja ocena jest krzywdząca.
Ale ty tepy jestes. 2010 powstal wiele lat pozniej niz 2001 i rezyser mial wystarczajaco duzo czasu aby skorzystac z techniki ktorej nie miał Kubrick i nie zrobił tego. 2010 = kino klasy B
Czytałam książkę, więc spokojnie mogę odpowiedzieć na pytanie zadane kilka postów/ miesięcy temu:
Nie, papierowa wersja "2010: Odysei Kosmicznej" nie jest aż tak "zimnowojenna". Clarke, owszem, zahacza gdzieś w tle o zimną wojnę i relacje miedzy oboma supermocarstwami, w atmosferze Ziemi zostaje odpalony pocisk jądrowy (sic!), do którego nikt nie chce się przyznać, ale fabuła ani razu nie ociera się o groźbę wybuchu otwartego konfliktu. Stosunki Rosjan i Amerykanów na statku kosmicznym Leonow pozostają bardzo przyjazne, pełne co najwyżej drobnych złośliwości. Jedna i druga nacja wzajemnie się szanuje, a Rosjanie sami przyznają, że ich ustrój ulega powolnemu rozluźnieniu, pokpiwają ze zwrotu "towarzysz" i tak dalej (przy czym nie jest to opisane w duchu nachalnej pogardy dla Sowietów).
A skoro już piszę tego posta - mnie również film nie przypadł do gustu. Książka wypada przy nim ciekawiej, mniej banalnie. Bohaterowie są w niej zarysowani znacznie lepiej, poczynając od Floyda i na Chandrze kończąc, dramatyzmu nie buduje się przypadkowymi trupami, a opisy kosmosu i technikaliów, choć miejscami męczące, potrafią zainteresować bardziej od filmowych ujęć statku.
ja nie czytałem książki, ale wyobrażam sobie, że jej zakończenie jest takie jak w filmie, czyli z Jowisza powstaje gwiazda (drugie słońce), a obca inteligencja zakazuje Ziemianom wstępu na jowiszowy księżyc Europa, gdzie odtąd rozwija się życie - innymi słowy: nową gwiazdą ma być tu Rosja, która narodzi się po przewidywanym rozpadzie ZSRR, i będzie ona drugim słońcem, bo wraz z USA wzajemnie uznają swój status dwóch panów świata, nad którym będą wspólnie dominować. wydany zostanie też zakaz (skierowany głównie do Rosji) nękania Europy, naszego kontynentu, który odtąd rozkwitnie, oświetlany przez światło dwóch potężnych mocarstw zapewniających, że już nigdy nie zaznamy ciemności ;) - czyli przekaz jak najbardziej polityczny, propagujący pacyfizm w okresie zimnowojennym.
Bardzo ciekawa interpretacja nie wpadłem na to, a książkę czytałem ;) Polecam wszystkie części najciekawsza ostatnia Odyseja 3001 :)
Pomijając tę kwestię - która i mnie wkurzała, choć raczej starałam ie nie zwracać na to uwagi.
Ne zmienia to faktu, że drugą cześć dużo lepiej sie oglądało.
Mozna by to zinterpeetowac jako "kolejna szansę dla ludzkości". Pozostało mi przeczytać książki :-)
Jako, że film mnie zaintrygował, dobrze go oceniam. Nie chce tego filmu oceniac zbyt polityczne, bo wtedy faktycznie straciłby urok i byłby zwyczajnie niesmaczny :D
"Rok 2010 osadzony w realiach lat 80-tych. Nawet nie próbowano improwizować świata przyszłości."
To akurat chyba dobrze. Zazwyczaj autorzy z lat 70. i 80. bardzo mocno rozmijali się z rzeczywistością w swoich przewidywaniach, przede wszystkim co do tempa rozwoju ludzkości. I wydawało im się, że w 2004 roku będziemy już mieli skolonizowanego Marsa i Wenus, na które to planety będziemy sobie latać kosmicznymi taksówkami. Tymczasem, czy nasza rzeczywistość aż tak bardzo różni się od lat 80.? Komputery, internet i telefony komórkowe to chyba jedyne diametralne różnice między tymi czasami. Jeździmy lepszymi samochodami, ale wciąż samochodami, a nie statkami kosmicznymi. Nadal żywimy się mięsem i roślinami, a nie syntetyczną żywnością w pigułkach. Wciąż żyjemy w naziemnych mieszkaniach, a nie stacjach kosmicznych czy podniebnych miastach. Żadnego gigantycznego skoku ludzkość przez ten czas nie wykonała.
Poza komputeryzacją znaczące różnice zaszły w medycynie (w szczególności diagnostyce), optyce lub też w kwestii materiałów z których wykonywane są przedmioty codziennego użytku; rozwinęły się zupełnie nowe dziedziny nauki jak genetyka (wdraża się np. terapie genowe) czy nanotechnologia. Co do jedzenia w pigułkach to jak najbardziej można je produkować (na stacji kosmicznej używają past w saszetkach, a prawdziwe jedzenie jest rzadkim rarytasem), ale poza dostarczeniem zbilansowanej diety w tej formie pozostaje problem łaknienia. Zmian zaszło więcej, choć oczywiście te najbardziej widoczne są związane z komputeryzacją i technologiami informacyjnymi. Jakiś czas temu w jednym z nr. Świata Nauki był taki fajny przegląd jak zmieniało się życie ludzkości na przestrzeni dwóch ostatnich wieków, polecam.
Dyskusyjną jest kwestia gdzie leży przyczyna wolniejszego rozwoju, niż życzyliby sobie tego autorzy sci-fi lat 70-80.
- Tak naprawdę program kosmiczny rozwijał się dynamicznie ok. 20 lat(lata 60 i 70), a później to już była tylko eksploatacja i lifting wahadłowców, a zupełnie zaprzestano prac nad nowymi rakietami. Można śmiało założyć, że gdyby utrzymano finansowanie rozwoju technologii kosmicznych z lat 60 i 70 do czasów obecnych, to bazy na marsie mogłyby już istnieć, a gdyby doszło do jakiegoś przełomu naukowego, to może poleciliby dalej.
- Jeśli chodzi o SI, to autorzy nie docenili stopnia komplikacji ludzkiego mózgu(ówczesny stan nauki im na to nie pozwolił), a co za tym idzie źle oszacowali potrzebną moc obliczeniową.
- Robotyzacja byłaby wszechobecna gdyby nie ludzkie instynkty i strach przed technologią. W latach 50 i 60 w USA ludzie odrzucili robotyzację ze strachu przed utratą pracy i buntem maszyn. Wykorzystali to Japończycy, którzy zrobotyzowali swój przemysł i m.in. dzięki temu w ostateczności wyrośli na drugą gospodarkę świata. Zresztą Japonia wdraża robotycznych asystentów terapeutycznych np. w domach opieki i hospicjach, a reszta świata nadal robi w gacie na samą myśl o takim rozwiązaniu, wiec wdraża procedury, normy i cholera wie co jeszcze byleby tylko utrudnić rozwój technologii.
Zobacz ile emocji wzbudzają prezentowane przez DARPA roboty dwunożne, a nawet czteronożne. Gdy widzimy maszynę przykutą do stołu, to choćby nie wiem jak mądra była, nikt się jej nie wystraszy, ale jak dasz jej możliwość przemieszczania się bez torów, suwnic czy innych prowadnic to natychmiast odbiór tych maszyn zmienia się we wroga publicznego. Amerykanie opracowali technologię automatycznego(bez pośrednictwa człowieka) odpowiadania ogniem przez drony bojowe znajdujące się pod ostrzałem wroga i od razu zakazano wdrażania tego rozwiązania i do tego zaczęto wdrażać podobne zakazy mające dotyczyć całego świata.
Ten strach jest wszechobecny i dotyczy całej nauki. Dla przykładu za prezydentury Clintona USA miały doprowadzić do nanotechnologicznej rewolucji i m.in. zminiaturyzować komputery do wielkości chipa, który można wszczepić pod skórę, ale oczywiście zaraz zaczęto bić na alarm, że ziemie zniszczą samo powielające się roboty i środki cofnięto. Co gorsza dziś nie tylko hamuje się miniaturyzację urządzeń, a wszystko co z "nano" związane, a jednym z najważniejszych pretekstów jest potencjalna szkodliwość cząstek na tyle małych, że mogą wnikać do komórek. Często nano stawia się na równi z azbestem.
Kolejna ofiara strachu to genetyka. Już przed laty zaczęły powstawać kliniki, w których można było zaprogramować niektóre cechy nienarodzonych dzieci (np. kolor oczu). Szybko ich zaorali, a jakby tego było mało, to świat sprzeciwia się pracom na genomie ludzkim i często nawet jeżeli dopuszcza się takie prace na pewnym poziomie, to i tak nikt nie da na to pieniędzy.
Największym hamulcowym rozwoju są masy ludzi i ich prymitywne instynkty. Fizyk i futurolog Michio Kaku mówi o tym "efekt jaskiniowca".