"2012" - ta data jest ważnym symbolem dla wielu ludzi. Ludzi, którzy lubią i których fascynują tajemnice i zagadki. Którzy lubią przepowiednie Nostradamusa, którzy czują taki dreszczyk emocji w związku z teoriami dotyczącymi kalendarza Majów, piramid egipskich, Atlantydy, trójkąta bermudzkiego itp. Także naukowcy zabrali głos odnośnie roku 2012 - przewidują wzmożoną aktywność słońca, łącząc ten fakt z osłabieniem magnetosfery naszej Ziemi. Są także zwolennicy teorii o zbliżającej się planecie Nibiru.. To chyba są takie najważniejsze dotyczące roku 2012. Ale w filmie tym teoriom zostało poświęcone kilka ujęć. Dosłownie kilkanaście sekund. Założę się, że wszyscy, dla których 2012 jest symbolem - będą rozczarowani filmem, bo moim zdaniem, tytuł powinien brzmieć: "Zagłada Ziemi" albo "Koniec świata", "Zmutowane neutrina niszczą Ziemię" - bo dokładnie tylko to było zawarte w filmie i oddałoby całą treść filmu. To była tylko rozpierducha, przed którą główny bohater niczym Indiana Jones w ostatnim ułamku sekundy umykał 30 razy na minutę. Ale oczywiście chodziło o chwyt marketingowy - "2012". Wszyscy się dali na to nabrać. Wszyscy którzy piszą, że "wiedziałem na co idę" - są w błędzie. Myślałem że idę na poważniejszy film z tajemniczym klimatem, coś takiego jak "Zapowiedź" z Nicolasem Cage. Ale 2012 jest jak kiepska gra platformowo/przygodowa. Świat się wali i trzeba uciekać do przodu. Tyle milionów na taki film? Same efekty to za mało! Ale popkornożercom wystarczy zupełnie żeby dać 10/10 za film o zmutowanych neutrinach podgrzewających Ziemię. Po wyjściu z kina można śmiało iść nażreć się hamburgerów i w kiblu później będzie to samo co na filmie. Amen