Z duza ciekawoscia poszedlem na film 2012 ale niestety poza efektami specjalnymi ten film nie zachwycil. Mozna wrecz powiedziec, ze film ten byl bardziej "fiction" niz "science". Walka glownego bohatera ze smirecia, ktora to sie za kazdym razem spozniala o ulamki sekund stala sie szybko dosc nudna i monotonna! Nie wiem jak Amerykanie ale tu w Polsce takie filmy raczej wzbudzaja smiech niz smutek i empatie do bohaterow. Jestem (cały czas) pod wrazeniem amerykanskich aut.
Kamper, ktory jedzie, a w zasadzie pedzi po nierownej polnej drodze. Trafiony skala nie odnosi wiekszych szkod i moze pedzic dalej. Moze Polskie wojsko powinno je kupic zamiast Rosomakow? Wracajac do watku samochodow, Lincol oczywiscie przedluzany jest bardzo szybki, zwrotny, a jego wahacze, felgi, opony i podwozie sa wrecz niezniszczalne. W filmie dalo sie tez zauwazyc wielka dobroc czarnoskorych amerykanow w stosunku do innych. Prezydent stanow zjednoczonych niemalze tak swiety jak Papiez, wielkoduszny steeward ktory wciaga chlopcow na statek, no i geolog, ktory przekonuje najwazniejszych tego swiata ze nalezy wpuscic na statek wszystkich ludzi. Szybkosc budowy ogromnych statkow rowniez jest imponujaca, ale mala rzecz blokujaca uklad hydrauliczny sprawia iz ten drogi, wielki statek nie moze poprostu zamknac bramy. Na statek dostaje sie woda i nie dzialaja silniki ale nasza arka nie tonie. Glowny bohater ratuje stuacje, ale nawet w tak dramatycznym momencie kiedy ma malo czasu na naprawe usterki, znajduje czas na powazna rozmowe z synem. No i oczywiscie wraca do swojej bylej zony, ktora to jakies 5 minut wczesniej stracila meza. Jedyne czego mi zabraklo w tym filmnie to arabski terrorysta, ktory probowalby sie wysadzic. Nalezy tez dodac jako plus to iz chinscy robotnicy swietnie znali jezyk angielski.
Arka nie utoneła bo zamkneły się te grodzie a poza tym tysiące chińczyków budowało te arki a poza tym chyba nie wiesz co chińczyki potrafią zbudowa w tak krótkim czasie a ciekawe jak ty byś się zachował w stosunku do swojego ojca który mógł zaraz stacic życie byś powiedział spierdalaj musieli jakoś się pożegnac na wszelki wypadek
no nie wiem co chinczycy potrafia zbudowac w 2 lata, ale to co tam zbudowali jest po prostu nie mozliwe!! a jesli chodzi o ciebie to polecam "Odlot" bo widze ze lubisz bajki :)
Filmy tutaj ocenia też moja młodsza siostra która ma 9 lat ja mam 18 i ona prawie cały czas ocenia ale ten film akurat ja oceniałem
Myśle że przy ogromnych środkach takich jakie oni mieli i setkach tysięcy robotników jest to możliwe
on byl bardzo fiction, nauka latania po paru lekcjach i o to na malej awionetce. "mamy samolot ale potrzebny jest 2 pilot. Gordon umie latac" hahaha, mogli by miec nawet miliony robotnikow mowiacych we wszystkich jezykach swiata ale praw fizyki i natury nie da sie ominac!! oni musieli stworzyc stocznie z olbrzymimi zurawiami sprowadzic miliardy ton stali, drewna i innych metali, no i oczywiscie nikt na swiecie nie wie co sie dzieje:)
każdy z tych statków miał pojemność ok 500 tys BRT, Finlandia zbudowała w dwa lata "pasażera" o pojemności 200 tys BRT, to filmowe cudo to nic innego jak wzmocniony statek pasażerski.
Moglbys nastepnym razem dodac informacje 'SPOILER', kiedy tylko opisujesz
caly film w jednym akapicie?
Koleś co ty gadasz, przecież oblatywanie takiej awionetki nie musi być wybitnie trudne, nawet po kilku lekcjach! Przecież 11 września 2001 r. nie wiele lepiej umiejący latać terroryści dali radę z dużymi boeingami! :P
Wyczuwam w tym wszystkim, w tym forum, jakiś nietakt. Wszyscy siebie wyzywają, przekrzykują i każdy stał się koneserem dobrego smaku. A może zaczęlibyśmy się po prostu nawzajem słuchać...
Dokładnie zgadzam się - poza efektami specjalnymi nic ciekawego... Moja ocena 3...
Po dodaniu tej recenzji na forum spodziewam się odzewu, mówiącego najprościej, że się nie znam, gdyż wszyscy już dawno załapali (od 11listopada) prosty rytm, w którym trzeba skrytykować dzieło Emmericha – inaczej nie jest się fajnym i nie wie się, co to jest dobre kino. Ale czytając komentarze, opowiadające o jakże nieskomplikowanej i czerstwej fabule, wątłych dialogach i przerysowanych sytuacjach – po prostu bawi mnie to.
Wszyscy zasiadając w kinowych fotelach, spodziewaliśmy się oczywiście wątków rodem ze „Śniadania u Tiffaniego”, „Tajemnicy Brokeback Mountain” czy „Skazanego na bluesa”. Proszę szanowną publiczność o okiełznanie swych jadowitych gustów i powstania z miejsc. O to mamy przed sobą dzieło „2012”.
Obecnie jestem świeżo po, jakże męczących dla niektórych, katuszach filmowych, zajadając się jeszcze kinowymi migdałkami w cynamonie. I muszę odwołać się do wypowiedzi aktorki Małgosi Foremniak, że po naprawdę dobrym filmie wychodzi się z kina i się długo nic nie mówi. Ja nie otwierałem paszczy przez najbliższe pół godziny i nie uważam, aby była to kwestia złego smaku lub łatwego zadowolenia tanim chwytem efektów specjalnych. To próba zrozumienia tego, co przed chwilą się zobaczyło i osobiście uważam, że próba ceremonialnie przeszła w huczny koncert, gdyż film wywołał u mnie miłe wspomnienia.
Powracając do wątku… Czego szanowna publiczność się spodziewała? Że pośród buchających płomieni wulkanów i trzęsień ziemi ktoś wygłosi orędzie do narodu, uprzejmie przepraszając, że robi to właśnie w tym momencie? – To by było dobre, bo większość z nas uznałaby, że obejrzała coś tak dziwnego, że pewnie wartościowe, a to liczy się na nasz plus… Według mnie Emmerich spełnił swoją rolę. Wrzucił widzów w moment, w którym żaden z nich nie jest w stanie się odnaleźć. Coś wysadzają, gdzieś ktoś idzie, coś mówi i używa trudnych nazw. Nagle ojciec z dziećmi jedzie do pierwszego na świecie parku narodowego Yellowstone – To będzie ten koniec świata czy nie będzie – zaczynam się zastanawiać. Jak dotąd wszystko brzmi realistycznie: wiatry słoneczne, gorejące warstwy Ziemi, przebiegunowanie, osuwanie się płyt tektonicznych – podstawy geografii, nad którymi nie trzeba zatrzymywać swoich myśli, ale odbiera się je w biegu. To na plus. W pewnym momencie jest bum i ziemia się rozstępuje. Każdy wreszcie doczekał się upragnionych efektów specjalnych, ale szybko się ogarnia, bo przecież wysublimowane oko odbiorcy nie zachwyca się byle czym…
Dobrze rozegrana partia. Trzask, prask i katastrofa – bo o czym innym był ten film? Właśnie o katastrofie! A czym byłaby jałowa powieść dewastacyjna o ginących ludziach, walących się zabytkach kultury i dorobku cywilizacji bez uczuć? Pokazane łzy ojca, mężczyzny, który nie kryje rozpaczy nadają odpowiedni charakter. Więzi zrywają się w danej chwili i matka natura nie pyta się nikogo dwa razy czy już może zaczynać swój proces destrukcji. Drugi ojciec mając swego syna przy telefonie, nie zdąża się pożegnać, co powinno poruszyć chyba największych laików w okazywaniu emocji. Bo ten film miał też to zadanie. Miał dotrzeć do jak największej liczby osób, ponieważ koniec świata dotyczy nas wszystkich. Ukazana wygoda światowej elity burzy nas ponownie w sztuczny sposób, co sprawia, że automatycznie się od niej odcinamy, nie chcąc mieć z nią nic wspólnego. Osobiście nie uważam, aby żyli oni na jakiś specjalnych warunkach, a my, obywatele, mamy do nich dostęp taki sam jak do Jana Kowalskiego – bez urazy… Prawda, która opowiada nam, że bogaci mają łatwiej, nie powinna bulwersować, ale zmotywować do myślenia i działania lub przyglądania się temu po prostu z boku i wyciągnięcia wniosków.
Przepych został zachowany i podkreślił to, co powinien. Ginie wszystko i wszyscy (nawet New York) – bez wyjątków. Jeśli się uratujesz Twoje szczęście, a jeśli tego nie zdziałasz trudno… Giniesz tak samo jak miliardy innych. Być może został tu zachowany efekt okrucieństwa, który miał coś wyolbrzymić i lepiej ukazać, wyłonić spośród efektów specjalnych – a jest się czym zachwycać.
Do minusów tegoż dzieła należą na pewno: brawurowa jazda limuzyną. Co jak co, ale w to nawet ja nie uwierzę. Podobało mi sie, że został wszczepiony motyw fantasy i wszystko cudem składało się ku uratowaniu rodziny Jacksona, ale przebijanie się przez opadające budynki i latanie samolotem w szczelinach rowów tektonicznych, to nie mogło się udać i zakuło w oko. Ale szybko o tym zapominamy, ponieważ jesteśmy zalewani faktycznymi informacjami o wydarzeniach na świecie… Czuć było, że chyba nawet sam reżyser nie był co do tych scen przekonany. Jedna z nich, w której stanie pod szalejącym wulkanem, gdzie dookoła bomby wulkaniczne i niedaleko chmura gorejących gazów też była naciągana. Jakby wszyscy zapomnieli o panujących prawach fizyki, że po eksplozji to wypadałoby umieścić jakąś falę uderzeniową. Ale nie taką co dmuchnie, pryknie i po sprawie. Taką porządniejszą.
Ogólnie film podobał mi się. Nawet bardzo. Było w nim dużo zabawy rodzajem, choć mogli sobie odpuścić końcowy pocałunek. W dzisiejszym kinie jest to jak wisienka na torcie – nie może nie być (a może przesadzam). Zastosowany żal, dotknięte sumienie, poruszona moralność i wywołanie skrytej paniki w naszych sercach – to wszystko ładnie składa się w całość, choć czasami bywa mdłe. Ale to tylko dwie, trzy sceny. Nie róbmy z tego powodu halo. Jeśli chodzi o moich faworytów to są nimi oczywiście Juri ze swoją nieodpartą melancholijną charyzmą i Laura, którą po prostu uratowała Thandie Newton. Największym plusem jest realność, co może stać się z Ziemią w przyszłości. Zalane Wielkie Rowy Afrykański w najbardziej ostatniej scenie, wyszczerbione Andy, kotłowanie się Hawajów, Yellowstone i wiele innych może zmusi, co niektórych do przewertowania Wikipedii. To byłoby eureką, gdyby film katastroficzny obudził w nas ducha nauki, ale takiego budującego.