Wiecie, myslalam nad tym i myslalam, najpierw dalam siodemke, ale ostatnio obejrzalam
jeszcze raz i ostatecznie zmienilam na 5/10. Nalezy sie cos grafikom za wulkan
Yellowstone, Woddy'emu Harrelsonowi za "I have goose bumps, people" i "fly birdies...", no
i tym dwom babciom za "hold on to this eggs, dear", jednakowoz na 7 to stanowczo zbyt
malo. Reszta bowiem to, niestety, bardzo brzydka i smierdzaca kupa. Fabula jest zenujaca,
wspolczynnik cudownych ucieczek w ostatniej chwili stanowczo za wysoki, a inteligentna
twarz Cusack"a nie wyglada wiarygodnie w zestawieniu z glupota postepowania jego
postaci. Bzdura goni bzdure i, oczywiscie, Emmerich nie mogl sie powstrzymac od
wpieprzenia w swoj gniot kolejnej pompatycznej mowy "prezydenta", do ktorego corka,
zdawaloby sie calkiem dorosla, wciaz mowi "daddy". I ten nachalnie moralizatorski patos
ciagnacy sie przez caly film... Zalosne. O reszcie syfu wylewajacego sie z tego filmu nawet
nie chce mi sie pisac. To mogl byc naprawde niezly kawalek kina katastroficznego, szkoda
ze tak to spieprzyli...