chcesz mi powiedzieć, że rasizmu nie ma na świecie?
nie wiem czy zauważyłeś/zauważyłaś jeden tekst
"Niewolnictwo zniesiono 137 lat temu. Zróbcie, kurwa, krok do przodu."
Jedź teraz do byle głupiej Anglii i zapytaj czarnego, czy chce kawę czarną czy z mlekiem. Zlinczują Cię.
Nawet, jeśli my nie tworzymy rasizmu, to ktoś tworzy go w nas ZA NAS
hmmm zalezy jak na to patrzec;) dla mnie to nie jest smieszne;)pewnie dlatego ze nie jestem rasistka;)ale pewnie dla niektorych byloby
nie o to chodzi, dla nas skojarzenie czarnej kawy z czyms rasistowskim jest tak absurdalnie dziwne, ze az smieszne
a dla nich nie
aaa juz rozumiem:) czyli dla nas to cos normalnego a dla nich wszystko sie z tym kojarzy -rasizmem
nie mowie Ci ze nie ma rasizmu tylko pytam czy rasizm jest prawdą o świecie i nas samych.
Masz rację ... w obecnej chwili czarny rasizm jest silnie zakorzeniony w Afroamerykanach ... pozwolę sobie zacytowac słowa rapera , chyba Notorius'a ... nie jestem pewien
,,Zabijmy wszystkich białych , ale niech najpierw kupią nasze płyty''
Ludzie spójrzcie prawdzie w oczy ... i nie bądźmy bierni na takie akcje
Mylisz ksenofobię z rasizmem. Np. Włosi i Rosjanie są tej samej "rasy" co główny bohater więc nie może być mowy o rasizmie. Nie nazywajmy wszystkich uprzedzeń rasizmem. Zresztą samo pojecie "rasa człowieka" jest dość umowne.
Niekoniecznie Monty jest rasistą. Przecież w tej scenie wyzywa również najbliższych. Ja tą scenę odbieram jako bezrozumny krzyk przerażonego człowieka, który plecie co mu ślina na język, żeby się trochę wyładować.
Nie zapominaj, że nie ma wersji reżyserskiej tego filmu. ;)
...może jednak w jakichś usuniętych scenach się coś znajdzie...
film oglądałem parę lat temu i wczoraj i muszę przyznać że rozpoznałem i zapamiętałem właśnie tylko monolog z toalety. obnaża cały amerykański pogląd na świat i otoczenie. dla mnie scena godna najwyższych laurów...i najlepsza z całego filmu
"10 lat w Ameryce i ani słowa po angielsku"- to podsumowanie Koreańczyków jak ulał pasuje do Polaków z Greenpointu, niestety. Nie chcę tu nikogo urazić (ani Polaków uczciwie i ciężko tam pracujących, ani ich rodzin), ale to jest niestety szara rzeczywistość...
Tak, tyle, że lektor tą scenę spieprzył. Brogan powiedzial to zdanie przedrzeźniając ich "still not "spiki" english" Z drugiej strony dobrze, że się nie uczepili w tym filmie Polaków
puścili film po 20. więc tłumaczyli mało precyzyjnie :) ale przypuszczam, że nawet gdyby leciał duzo pozniej, byłoby to samo...a szkoda, bo w tym przypadku wulgaryzmy mają duze znaczenia. 'Chrzanić' nie oddaje całkowicie akcentu 'pierdolic' .
ten monolog- takie myśli przychodzą mi czasem do głowy...kto dopatruje się tu rasizmu ten zwyczajnie go nie zrozumiał...i macie całkowitą rację co do lektora, ale problem lektora to problem większości filmów
To chyba nawet nie 5 minut prawdy o USA - to również 5 minut prawdy o wszystkich krajach gdzie mniejszości narodowe mają duży wpływ na ludność, że tak się wyrażę "oryginalną" ;)
Anglia - muzłumanie, Żydzi, właściwie wszyscy, tak samo Australia chociażby, Francja - po prostu wszędzie! Irlandia chociaż - czy nie wkurzyłoby was to, że dla takiej 4 mln Irlandii ileś tam setek tysięcy to Polacy, chociażby daleko nie szukać.
Nie spotkałem się z jakąś wrogością w stosunku do mnie (przez kilka lat tam pracowałem), ale czy nie sądzicie, że taki Polak jest raczej niezbyt dobrze postrzegany, gdyż wielu Irlandczyków może mieć im za złe, że zabierają im pracę, że "rzeczywiście siedzą tam po kilka już ładnych lat i nie potrafią sklecić zdania po angielsku" - dlaczego tak jest. Oczywiście generalizuję teraz, bo nie tyczy się to wszystkich.
Chodzi mi o stosunek nas - nie tylko Amerykanów - do mniejszości etnicznych. Jest po prostu wrogi i generalnie nie dziwię się.
Oglądając tę scenę byłem jakby rażony gromem, bo uświadomiłem sobie, że tak... niestety jestem rasistą, chociaż może bym nie chciał, chociaż może w końcu to są też ludzie, w końcu robią to co należy robić - chcą przeżyć i chcą mieć lepsze warunki życia! Dokładnie tak samo postępowałem wyjeżdżając do Irlandii. Chciałem przeżyć!
Dlaczego zatem jestem rasistą... ? Być może dlatego, że wzbiera się we mnie gniew (uzasadniony, czy też nieuzasadniony) na tych ludzi, którzy przyjeżdżają do Polski, do USA, gdziekolwiek i nawet nie podejmują próby zasymilowania się z tamtejszą natywną ludnością. Przyjeżdżają, rozstawiają swoje "stragany", budują swoje meczety (w Polsce to już chyba 6 ty), przebywają w swoim towarzystwie, mając za nic kulturę państwa, które ich przyjęło. Może jednak mój *rasizm* wynika z tego, że jest tych ludzi coraz więcej, a im więcej ludzi tym walka staje się bardziej agresywna, bardziej bezlitosna.
Nie chciałbym, żeby moja wypowiedź została opacznie zrozumiana. Podejrzewam, że to taki "prymitywny" instynkt, którego się trudno pozbyć, coś w rodzaju obrony "swojego" terytorium. Ktoś je narusza, dlatego go nienawidzę, dlatego chciałbym go zniszczyć?
Moja wypowiedź ma jednak drugie dno.
W tym filmie własnie 2 sceny zasługują na uwagę - monolog i scena końcowa.
Tu prośba do wszystkich - wytłumaczcie mi czy myślę "poprawnie" ;)
Oglądając ostatnią scenę, gdzie główny bohater jedzie już do więzienia, a jego ojciec snuje "opowieść" jak to daleko pojedzie, jak znajdzie pracę, jak się ustatkuje i będzie szczęśliwy, będzie prawym obywatelem. Oglądając tę scenę główny bohater patrzy właśnie na twarze tych wszystkich, których oskarżał w swoim monologu: Murzynów, Żydów, wszystkich i oni się uśmiechali.
Jak sądzicie? Co Spike Lee chciał przez to powiedzieć?
Czy chciał pokazać, że jednak główny bohater sam jest sobie winien, że te 7 lat odsiadki zawdzięcza tylko i wyłącznie swojej głupocie i zachłanności, a nie tym, których tak oskarżał?
Może chodziło o to, że "on" już wiedział, że to tylko i wyłącznie jego wina i żałował w tej chwili, bo Ci wszyscy ludzie będą dalej żyć na wolności, a dla niego w tym momencie świat się skończył, że będzie przez 7 długich lat gnić w więzieniu i po prostu zaczął im "zazdrościć", zaczął żałować?
Nie wiem czemu, ale osoba Edwarda Nortona kojarzy mi się nieodmiennie z człowiekiem ogarniętym manią "nihilizmu" ;) Chociażby "Fight Club" (moim zdaniem dzieło i potwierdzenie jego niesamowitych umiejętności aktorskich), czy może "American History X" - czy ta konwencja nie jest trochę podobna do "25th Hour"?
Niesamowity film (chociaż opuściłem 20 min z początku - co niedługo mam zamiar nadrobić)...
Bardzo jestem ciekaw Waszych opinii, czy rzeczywiście hmmm niektórzy z Was czują podobnie, czy ten "rasizm" też gdzieś tam w Waszych umysłach tkwi i dlaczego jeżeli już?
nie czuje sie rasistką, choc moze trudno to stwierdzic zważywszy, że znam bardzo niewiele osób nawet innej narodowości, nie mowiąc już o kolorze skóry czy wyznaniu, ale zasadniczo jest mi to obojętne, czlowiek jest ważny sam w sobie...
ale mniejsza o to, bo właściwie ja nie odebralam tego monologu jako rasistowskiego. a raczej "wszystko mnie wkurza w tym kraju"
nie jest do końca nihilistą... powiedzialabym raczej że ma w sobie coś z niejednoznacznego outsidera. chociaż to oczywiscie kwestia bohatera, nie aktora.
końcowa scena zupełnie mi się nie podobała. ale! monolog szczerze mówiąc przypomina mi początek Trainspotting (parafrazując: Choose fucking big tv. Choose life. I choose not to choose life. I choose something else)
Wg mnie raczej tu nie chodziło o rasizm, bynajmniej częściowo. Bardziej chodziło o pewne, nie wiem czy to dobrze ujmę, społeczne bądź moralne skrzywienia i fałszywe wartości. To znaczy, że ludzie, o których mówił Edward Norton byli w takim złudnym, pozornym przekonaniu, że są albo ważni, albo szczęśliwi, albo udają, że mają wyjebane na wszystko. Taka moja interpretacja tego monologu.
O rasizm, czy tam ksenofobie wątpie żeby chodziło, bo przecież główny bohater sam był imigrantem z Irlandii.
No dobrze. Przypuśćmy, że to nie rasizm (rozumiem teraz o co Tobie chodzi - faktycznie nie pomyślałem o tym. Dobrym przykładem jest właśnie scena z Afroamerykanami (;), którzy grając w kosza robią pięć kroków nie kozłując, a potem wszystko zrzucają na białych ;) - "move on" czyż nie?
Chodzi o to, że poruszył w tym monologu również kwestie nie tylko "czarnych" - właściwie wszystkich, nawet Kościoła (i to jest moim zdaniem znaczące!) - czyli to tak całkowicie nie rasizm, ale zasady, sposób postępowania innych ludzi względem innych. Zdaniem Montego - Jezusowi i tak się udało przecież - jeden dzień cierpienia, a potem cała wieczność w otoczeniu aniołów itp. - po prostu sielanka!
Intryguje mnie w tym monologu to przeciwko komu tak naprawdę jest skierowana ta niepohamowana złość, ten gniew? Może jest on skierowany do tych wszystkich ludzi, a przy okazji również Monty jest wkurzony na siebie za to, że zniszczył sobie życie.
Co do ostatniej sceny hmmm moim zdaniem Monty jednak trafia do więzienia... takie dziwne przeczucie, ale cóż - w końcu jednak każdy ponosi konsekwencje za swoje czyny ;)
Dzięki za interpretację - teraz patrzę na to inaczej.
Tak. Rozumiem Twój punkt widzenia i może na początku źle jednak się wyraziłem i określenie rasista nie bardzo tu pasuje - do mnie.
Chodzi jednak o to jak określiłaś "wszystko mnie wkurza w tym kraju".
Ja to odebrałem jako atak właśnie na te wszystkie mniejszości narodowe:
Murzynów (to już nie taka mniejszość), Arabów, Pakistańczyków, Rusków, Włochów itd., ale na końcu tej kwestii wyraża się: "Fuck you? Fuck me!!" (to tylko cytat z filmu to do moderatorów).
Żałował tego, że "skopał" sobie życie, że 7 lat spędzi w więzieniu i wyładował swoją złość na innych - pytanie, dlaczego reżyser pokazał właśnie tych ludzi, a nie jego samego od razu przyznającego się, że nawalił?
Ciekawe określenie "niejednoznaczny outsider" ;) Powiedziałem tak o tym jego nihiliźmie, że niejednokrotnie w swoich kreacjach "Fight Club", "American History X", "25th hour" jakby dąży do samozagłady (obite twarz, przemoc, która prowadzi głównie do uszczerbku na zdrowiu - właśnie jego) - albo to sprawa bohatera, którego kreuje, albo jednak to on sam lubi właśnie takie role :)
Pomimo tego, że końcowa scena nie podobała Ci się, to jednak jak ją odbierasz? Właśnie to mnie nurtuje co Spike Lee chciał przekazać pokazując ten "rząd" uśmiechniętych twarzy?
Moim zdaniem Monty poszedł siedzieć, a "opowieść" jego ojca była takim jakby "co by było gdyby". Dla mnie głównym dowodem na to zakończenie jest właśnie to, kiedy ojciec mówi, że może skręcić i pojechać mostem, wtedy zaczyna się te jego gdybanie, a później po tej scenie jest takie trochę długie ujęcie, które pokazuje most, kamera powoli zjeżdża na dół i widać, że jednak nim nie pojechali. Wydaje mi się, że to było właśnie takie celowe zagranie reżysera.
A co do tych uśmiechniętych ludzi, to odebrałem to tak jakby Monty zrozumiał, że nikt nie jest idealny, każdy ma jakieś słabości i wady, w końcu sam był imigrantem, który handlował narkotykami.
W FC bohater Nortona nie dązy do samozagłady. Wręcz przeciwnie - udział w klubie pozwala mu się z pędu ku niej wydostać. To życie w tzw. normalnym świecie wpędza go w bezsenność, melancholię i apatię.
W 25th też nie jest autodestruktywny. prosi przyjaciela o pobicie nie po to, żeby się pogrązyć, a po to,żeby w pierwszym dniu odsiadki nie prowokować swoją, hehe, męską urodą ewentualnych chętnych do zgwałcenia go.
W American History jest ideologicznie i krytycznie nastawiony do rzeczywistości, przy okazji - przeciwko jakiejś grupie społecznej. Nie jest to akt samodestrukcji. Co najwyżej wiary w pewien model świata. I niewiary w inny.
W 25 Monty przechodzi przez kolejne stadia reakcji na własne położenie - jego monolog jest monologiem frustrata, który za swoją głupotę, obwinia cały świat dookoła siebie. Potem, im bliżej godziny zero, tym bardziej bezsilna złość ustępuje zrozumieniu własnych "zasług" w tym, co się z nim stało. I symbolem tego jest scena "wymiany zdań" z małym chłopcem w autobusie. A zresztą, zauważ/cie,że w samym monologu Monty, po wylaniu już pomyj na wszystkich i wszystko, mówi "miałeś to wszystko, i sam to spieprzyłeś" (cyt. niedosłowny). Typowy nowojorczyk, czy typowy człowiek, który ma zdrową postawę wobec swojego heimatu ?- będzie rugał swoje miasto, ale kocha je z całym dobrodziejstwem inwentarza; będzie próbował przekonywac siebie, że mieszka w syfie, ale kiedy ma go stracić, ogarnia go tylko żal, bo uświadamia sobie, że to dobre miejsce, jego jedyne pod słońcem. To manifest przywiązania (do miejsca i świata), przynależności, nie cielęcego, a dojrzałego ponad miarę - pomimo wszystko i rozumiejąc wszelkie "przeciw"
@manning Tak ja rozumiem, że w FC bohater nie dąży do samozagłady (ta nieziemska scena końcowa, no nie?). Wydaje mi się, że mam takie spojrzenie na to ponieważ sam Edward Norton lubi po prostu grać takie role. W jakimkolwiek filmie bym go nie zobaczył to zawsze musi (przepraszam za wyrażenie) mieć "obitą mordę" i broczyć obficie krwią ;> Wyróżnia go to wśród innych aktorów.
Co do 25th hour. Racja, ja oczywiście zgadzam się z Tobą, że bohaterzy kreowani przez niego nie są autodestruktywni tylko patrząc na jego grę ja, osobiście odnoszę właśnie takie wrażenie. Zawsze musi być krew, zawsze musi być ból (przecież to co się stało w American History X - kiedy zgwałcili go w więzieniu)... Podejrzewam, że Norton lubi takie rolę i znakomicie się w nich spełnia, chociażby w "Red Dragon" - niesamowite!!!
Tak... dokładnie mówi: "Fuck You? Fuck me!!!" (to cytat więc proszę administratorów żeby go nie usuwać). Scena z chłopcem może wydawać się bardzo znacząca. Tak jak mówisz... pogodził się z tym (ale chyba nie do końca)... pogodził się z porażką, z tym, że zniszczył sobie życie, ale hmmm ma do siebie pretensje. Czyli kocha to miasto i ludzi, których tak jakby nienawidzi, lecz ta nienawiść rodzi się z frustracji - bo mu się nie udało.
Dzięki za rozwinięcie tego wątku - film jest bez wątpienia wyjątkowy, a Twoja wypowiedź sporo wniosła do mojego hmmm zrozumienia tego obrazu ;)
@Whisky hmmm trudna sprawa powiem szczerze ;) No... Monty tak do końca oczywiście nie pogodził się ze swoim losem, ale ta scena ma pewien wyraz... jak dla mnie. Moim zdaniem nie jest to szydzące spojrzenie, ale jest w tym taka nutka ironii... te twarze zdają się mówić..."My jesteśmy tu i teraz, my jesteśmy wolni. Ty idziesz gnić na 7 lat do więzienia! Ostatni będą pierwszymi :) Dobre!!! ;) Dzięki za wypowiedzi manning i Whisky (mmmrrr o czymś sobie teraz pomyślałem ;)
Przyznam, ze nie zwróciłam szczególnej uwagi na ludzi którzy sie tam pojawiali, ale kiedy o tym mówisz - przypominam sobie taką scenę. zgadywanie co poeta miał na myśli to zadanie niemal prosto ze szkoły :D powinnam być w tym dobra.
myślę, ze nie jest to żadne pogodzenie się ani przeprosiny. to raczej pokazanie, ze wszyscy Ci irytujący ludzie pomimo maluczkich spraw, które ich trzymają przy życiu i sa ich rutyną skończyli lepiej, bo w szczęściu, niż Monty, który przeżywszy swój czas dynamicznie i stawiając sobie coraz wyższe poprzeczki (wiecej zarobić, lepiej życ) kończy w więzieniu i całe szczęście pokazane w ostatniej sekwencji go omija. podczas, gdy wszyscy których tak nienawidzi doswiadczyli szczęścia. być może stwierdzenie, że to uśmiech szydzący jest zbyt mocne, ale odebrałam to raczej jako tego typu podsumowanie. takie ostatni będa pierwszymi, a Monty będzie zamkniety.
Mysle, ze na swiecie jest mnostwo takiego upokorzenia jakie w tej ostatniej chwili przezywa Monty. Jak przerdzewialy od falszu, zaklamania, nienawisci i brudu, jakie kazdy z nas spotyka na swej drodze sztylet wbity w serce.
A zrozumiałeś ty tę scenę chociaż? Kluczem do niej sa ostatnie słowa Montyego w tym monologu" F*** you Monty, miałes to wszystko i to straciłeś" Ta scena to nie jest hejt w czystej postaci, wręcz przeciwnie: to żal za straconym szczęściem.
Dokładnie, ta scena mówi "przestań obwiniać innych, zrozum, że to ty jesteś wszystkiego winien, że jeśli masz kogoś nienawidzić, to tylko siebie".
Odpowiem z perspektywy psychologicznej. To po prostu prawda o nas samych o życiu w iluzji i o zrzuceniu tych iluzji w momencie zagrożenia życia. Chodzi o to że ludzie noszą maski na twarzy są mili itp i tolerują innych i myślą, że tak jest ale w rzeczywistości okazuje się, że to tylko iluzje i tak na prawdę człowiek jak zwierzę przyparty do muru gdzie głos zabiera ego okazuje się że ,,chrzani” ich wszystkich nawet własnego ojca gdy instynkt zaczyna przejmować kontrolę nad iluzjami i historyjkami umysłu o cudownych przyjaciołach i kochających się mniejszościach byciem miłym dla wszystkich itp. Pozdrawiam sklejam na szybko więc to co wena przyniosła to dałem wybaczcie za brak interpunkcji
Np o myjących ludziach szyby i uśmiechających się w iluzji które były wcześniej wszystko niby jest dobrze oni niby chcą dobrze myją ci szybę lecz w rzeczywistości mają Cię w dupie robią to na odpierdziel brudząc Ci ją jeszcze bardziej i się ładnie uśmiechając a Ty udajesz że jest super i im płacisz zamiast wysiąść i powiedzieć im spier d a l a j ale nie robi się tego ze względu że nie wypada itp ale w rzeczywistości masz na to ochotę :)