Cała myśl przewodnia, szczególnie blisko końca zmuszająca bohatera do pogodzenia się z śmiercią wokół niego, szczególnie osoby dla której przeszedł tak daleko, "Memento Mori", i wszystko świetnie, póki nie koniec.
Piękna scena jak syn godzi się z śmiercią mamy, nowe życie pojawia się kiedy stare umiera, rozpacz ojca gdy rozumie że noworodek o imieniu jego żony podrzucił jego syn, jego lamentujące krzyki kiedy przedziera się przez przypływ. Gdyby tutaj zakończył się film, byłoby 9/10.
Ale tam się nie skończył, nie, zamiast tego mieliśmy tanie salta i fikołki oraz żenujące pokazy oraz oneliner'y, wszystko mówione przez tanią podróbę Joost Kleina z Eurowizji. No słabo.
Jak widać znowu najważniejsza jest końcówka która może pięknie podsumować film, albo pokazać ci że reżyser ma cie w dupie i napewno zrobi kolejną część dla pieniędzy. Co następne? 280 lat później?
A szkoda bo film był fajny.
Nie był jak zaczynałem go oglądać to miałem wrażenie że to jakiś film amatorski w ogóle cały był jakiś taki nijaki do tego te absurdy końcówka bez komentarza i ten dzieciak jakoś strasznie mnie irytował
Osobiscie jestem zaskoczony tak wysokimi ocenami filmu w wiekszosci serwisow. Mam wrażenie, że oglądaliśmy z autorami recenzji zupełnie różne filmy. Choć poruszane tematy mają potencjał, to sposób ich przedstawienia wypada zbyt rozwlekle i momentami nużąco. Film stopniowo traci intensywność — brakuje napięcia, zagrożenia, tego poczucia niepewności, które napędzało wcześniejsze części. Zombie praktycznie przestają być istotnym elementem fabuły i tracą swoją groźną aurę.
Aktor grający głównego bohatera w młodym wieku niestety nie przekonuje — jego gra jest bardzo sztywna i pozbawiona emocji. Na tle całej obsady wyróżniają się właściwie tylko Taylor oraz Edwin Ryding jako Erik.
Całościowo film wypada przeciętnie. Dla mnie to raczej 5/10 niż sugerowane przez niektórych 8. No i trudno nie odnieść wrażenia, że niektóre interpretacje — jak np. sugestia, że konflikt z ojcem staje się symbolem współczesnego rozliczenia z męskością — są mocno na wyrost i nie znajdują zbyt wiele uzasadnienia w samej treści filmu.
Faktycznie muszę się zgodzić co do kwestii "zombie" (bo technicznie to nadal osoby żywe). Tak ważna część całej akcji w poprzednich, o wiele lepszych filmach, została kompletnie porzucona tutaj. Niby dodanie alfy było czymś, ale nie dostaliśmy nawet wytłumaczenia jak dokładnie działają teraz chorzy, bo w poprzednich filmach ginęli z głodu po 5 tygodniach. Reżyser chyba sam zapomniał na czym to polegało, straszna strata bo z zarazą która nadal się trzyma po 28 latach może zrobić różne bajery, jak ich rozmaite mutację (niby coś było ale tego nawet nie da się do tego zaliczyć).
Faktycznie gdyby film skończył się w tym momencie o którym piszesz myślę, że byłoby lepiej. Jednak mi jakoś aż tak nie przeszkadza ta "power rangersowa" końcówka jak wszyscy się oburzają. Takie przełamanie ciężkiego klimatu we wcześniejszych scenach. Sam film dla mnie poruszający. Może po prostu nie tego spodziewają się ludzie idąc na taki film, jednak mnie sceny po odnalezieniu doktora poruszyły. Mimo całej zombie otoczki, prawdziwe spojrzenie na nasze życie, memento mori.
Szczerze mi też podobały się sceny po znalezieniu doktora, a całe poruszenie motywu "memento mori" było dla bardzo bardzo piękne i skłoniło do refleksji, chociaż myślę że ta "komediowa" końcówka mogła być sceną po napisach i małym teaserem przyszłego sequelu.