Film ten pokazuje, jak mogą splatać się ludzkie losy w odległych od siebie zakątkach świata, jak pokomplikowane bywają relacje międzyludzkie i że nic nie jest tylko czarne albo białe... Nie jest on jakoś szczególnie odkrywczy, jednak ogląda się go całkiem przyjemnie. Zdecydowanym atutem jest tu muzyka, rewelacyjna !!! Dodam jeszcze, że "360" kojarzy mi się swym "klimatem" z takimi produkcjami, jak "Amores perros", "Babel", "Granice miłości". Jak dla mnie, te trzy ostatnie są jednak filmami z wyższej półki...
Moim zdaniem wręcz przeciwnie. Jak się dobrze zastanowić to film jest o tym, że wybory innych ludzi nie ograniczają aż tak naszych, do pewnego stopnia (nie małego) musimy żyć z konsekwencjami cudzych decyzji (i nawzajem) ale zawsze jest jakiś wybór. Choćby taki: "zapomnieć, że jest mężatkom... albo zapomnieć, że jestem muzułmaninem". Losy nie są aż tak splątane a relacje aż tak pokomplikowane np: wątek dentysty nie jest w żaden sposób konsekwencją nie udanej zdrady z początkowych scen filmu, a decyzja żony kierowcy nie musi wpłynąć na losy prostytutki; choć stawia rozwidlenie na drodze jej siostry. Zawsze jest to samo koło życia (choć nie wszystko z niego musi nas spotkać) te same 360; miłość, zdrada, samotność, komunikacja albo jej brak, przyjemność, cena, konsekwencje; właśnie konsekwencje, często nasze decyzje wydają się nam trudne i skomplikowane bo są obciążone konsekwencjami ale powiedziałabym, że bardziej konsekwencjami naszych "zakrętów" niż ścieżek innych ludzi żyjących na tej samej, co my małej planecie zwanej Ziemią (nie przesadzajmy z tymi zakątkami świata :) może za czasów dyliżansów to były odległe zakątki ale dziś).
Oczywiście masz prawo do własnej interpretacji tego filmu, ja jednak pozostanę przy swojej... Oczywiście, idąc Twoim tropem, mamy w dzisiejszych czasach samoloty i świat stał się tzw. "global village", jednak pewne miejsca na Ziemi mogą być bardzo od siebie odległe, pod różnymi względami, nawet jeśli z jednego do drugiego możemy się przedostać samolotem w kilka, czy też kilkanaście godzin... Polecam filmy, o których wspominałam w mojej pierwszej wypowiedzi.
Masz racje mogą być odległe, można żyć w zupełnie innej rzeczywistości i znajdować się w tym samym kraju czy mieście ale akurat w tym filmie, bohaterowie różnią się co najwyżej statusem ekonomicznym i to nie aż tak strasznie, Estonia nie jest ogarnięta wojną, Blanki nikt nie porwał do burdelu w Wiedniu, a głównym zajęciem Laury nie są codzienne wędrówki po wodę. Film pokazuje podobnych bohaterów, których dzieli trochę przestrzeni ale to nie przestrzeń dzieli osoby najbardziej. Dlatego zwrot "odległe zakątki świata" w Twojej wypowiedzi; uznałam za określenie czysto geograficzne i nie znaczące w epoce globalnej wioski; skoro już sloganami jedziemy. Kilkoro bohaterów podejmuje konkretne decyzje, w konkretnych okolicznościach może różnych ale nie aż tak bardzo. Jedni wybierają białe inni czarne. I oto chodzi masz wybór, jesteś za niego odpowiedzialna Twoja decyzja wpłynie na innych ale nie zdejmie z nich odpowiedzialności za ich wybory. Możemy oczywiście wszystko sprowadzić do szarości, rozwodnić uznać za splątane poczuć się usprawiedliwionymi, zlikwidować czerń i bel. Uważam, że w takie myślenie miał ten film uderzyć tymczasem czytam kolejne komentarze w stylu efekt motyla itd
Każdy ma prawo do swojego zdania, interpretacji i wydaje mi się, że nie ma zbyt dużego sensu wzajemnie się przekonywać, że jest właśnie tak, a nie inaczej... Ja osobiście uważam, że nic nie jest tylko albo czarne albo białe, zawsze są jakieś odcienie szarości... Nie ma ludzi tylko i wyłącznie DOBRYCH albo wyłącznie ZŁYCH... Życie i świat nie są aż tak proste...
Szanuje Twoje zdanie; ale lubię dyskutować . Chodzi o konkretną decyzje w danych okolicznościach, nie o ocenianie innych. "Gdy znajdziesz się na rozstaju dróg, skręć." Decyzje są dobre albo złe, ewentualnie neutralne. Np: coś jest prawdą albo kłamstwem, mówię całą prawdę albo kłamie. Co tu było by szarością dla Ciebie?
Ja również szanuję Twoje zdanie. Problem jednak polega na tym, że Ty, jak wnioskuję, masz tendencję do postrzegania świata w kategoriach czarno-białych, ja natomiast jestem zwolenniczką relatywizmu, częściej widzę odcienie szarośći, ciągle coś analizuję, dopatruję się bieli w czerni i odwrotnie... Nie zgadzam się z tym, że ZAWSZE decyzje są albo dobre albo złe, czasem po prostu musimy jakąś podjąć i wiemy, że każda z możliwych opcji ma pewne mankamenty... Co do prawdy i kłamstwa, też byłabym ostrożna w takich kategorycznych osądach... Czasem nie mówimy komuś całej prawdy, aby oszczędzić mu cierpienia, nie zranić go... Kłamstwo BYWA mniejszym złem...
Relatywizm to grunt, na którym wszystko urośnie i wszystko da się udowodnić. Rzeczywiście tu mamy przeciwieństwo bo ja uważam, że istnieją "prawdy" sprzeczne czyli jeśli wariant "a" jest prawdą to "b" nie; są rzeczy wykluczające się :). Moralność to nie plastelina pomieszanie nie prowadzi do szarej masy o odcieniu zależnym od proporcji składowych. Ja bym powiedziała, że to raczej zawiesina niby razem ale wszystko osobno, pozornie szare ale tylko białe lub czarne. Przypominam też, że rozmawiamy o czynach nie czyniących; to drugie zostawmy Bogu i sądom. Co do mniejszego zła to temat rzeka podobnie jak prawda, przypomniał mi się jednak pewien cytat z Sapkowskiego może zainspiruje do jakiejś analizy ;) " I widzisz, Geralt, niekiedy bywa tak, że Bardzo Wielkie Zło chwyci cię za gardło i powie: "Wybieraj, bratku, albo ja, albo tamto, trochę mniejsze"." z opowiadania Mniejsze zło
Czytając Twoje słowa, czuję się jak na mini wykładzie ocierającym się o filozofię, logikę i religię... Taka mini podróż w czasie do studenckich lat ;-). Myślę, że wzajemne przekonywanie się o słuszności własnych racji, mija się tu z celem... Świat jest bardzo skomplikowany, rozwiązania i prawdy, które się sprawdzają w jednej sytuacji, w innej już mogą zupełnie nie mieć racji bytu... Życie jest sztuką ciągłych kompromisów i czasami tzw. "mniejsze zło" bywa nieuniknione... Dodam jeszcze, że z wiekiem coraz częsciej widzę odcienie szarości, jeszcze 10 lat temu spostrzegałam świat zdecydowanie bardziej kategorycznie... No cóż... C'est la vie...
Rozumiem, że schemat był taki relatywizm - filozofia, jeśli a to nie b - logika, słowo Bóg to religia; można było dodać jeszcze sztukę skoro o plastelinie była mowa i chemie roztworów a i zapomniała bym język polski bo przecież budowałam zdania, i to złożone a i cytat z literatury był;) Założenia szkolnictwa zawierają chyba coś o korelacji szkoły i życia. Jak nie przestajemy czytać gdy tylko skończymy formalną edukacje tak nie przestajemy myśleć gdy już nam stopni za to nie wystawiają, ba zwykle korzystamy z tego czego nas na tych studiach nauczono. Nie wiem jakie słowa nie zostały by wyśmiane jako mały wykład. Widzę, że utylitaryzm też jest bliski twemu sercu. Ale zgadzam się dalsza polemika niema sensu. Życzę wszystkiego dobrego dla Ciebie.