Trudno mi oceniać westerny wyreżyserowane przez Alberto Cardone, bo widać że miał potencjał ale pracował zazwyczaj z bardzo marnymi scenariuszami i małym budżetem.
Tutaj Johnny Ashley wraca do swego domu, w którym znajduje martwą żonę (motyw wyeksploatowany w spaghetti do granic możliwości). Ponadto nie ma śladu po jego synu, bowiem został porwany. Johnny wyrusza więc na poszukiwania, które będą trwały kilkanaście lat. W tym czasie syn dorośnie wychowany przez bandytę, którego będzie uważał za ojca.
Pomysł nie jest zły, lecz to w jaki sposób został napisany scenariusz, woła o pomstę do nieba. Nie wiadomo co główny bohater robił w ciągu kilkanastu lat, ten czas staje się po prostu czarną dziurą. Charakteryzacja polega na tym, że aktorom lekko przyprószono siwizną baczki. O Anthonym Steffenie pisałem już w wielu komentarzach. Co ciekawe w tym filmie w ciągu pierwszych pięciu minut grał całkiem swobodnie. Jednak potem, kiedy zaczął się spinać na zdesperowanego ojca-mściciela, wyszło to tak samo sztywno jak zwykle. Wyróżnia się Fernando Sancho - akurat on miał opanowane granie meksykańskich bandziorów do perfekcji. Muzyka bez rewelacji, taka nieco niemrawa. Od strony realizacji wszystko gra. Finał to jeden z moich ulubionych spaghetti pojedynków (najlepsza scena w filmie). Reasumując o kolejnym spagu muszę napisać, że nie został w nim wykorzystany potencjał. Pojawiają się niepotrzebne sceny, a tymczasem brakuje takich, które by coś wyjaśniły. "Sette dollari sul rosso" próbuje uchodzić za dramat ale scenariusz jest zbyt tandetny, żeby to się udało.