Cieszę się, że istnieją jeszcze twórcy tacy jak Paul Thomas Anderson, którzy robią filmy takie jak „Aż poleje się krew”. Kino totalne, inteligentne, nietraktujące widza jak idioty, opowiadające coś ciekawego o naszym świecie, dające po głowie, a przy tym idealnie wyważone, perfekcyjnie zrealizowane, zdyscyplinowane, ale i nieco niewygodne, stawiające przed widzem barierę, a raczej przeszkodę, jeżeli tylko postanowi się z nią zmierzyć i nie podda po drodze, otrzyma w prezencie coś wielkiego.
Uwaga! W tekście zdradzam zakończenie filmu i istotne elementy fabuły.
W przypadku „Aż poleje się krew” taką barierą jest główny bohater, Daniel Plainview (znakomity Daniel Day-Lewis), postać niejednoznaczna, skomplikowana, ale przede wszystkim to antypatyczna. Odbiorcy często nie do końca rozumieją, o co mu tak w zasadzie chodzi i do czego dąży. Podskórnie jednak czują, że coś z nim jest nie tak i odbierają jako bohatera negatywnego. A Plainview przecież mówi wprost, bez owijania w bawełnę, czego pragnie: całkowitego odseparowania się od innych ludzi. Widzowie zagubieni w interpretacji jego postaci zapewne mimowolnie ignorują rzeczoną scenę, traktując słowną tyradę Daniela o nienawiści do ludzkości, jako pijackie majaczenie. Bo to przecież abstrakcja, nikt „normalny” nie wyobraża sobie, żeby poświęcić życie na całkowite wypisanie się ze społeczeństwa. Sęk w tym, że Plainview rzeczywiście robi wszystko, żeby z ludźmi mieć jak najmniej do czynienia. Żeby to jednak osiągnąć, najpierw musi się od nich całkowicie uniezależnić finansowo. Szczęśliwie dla niego, ma talent do robienia pieniądza i sprawnie żegluje na morzu kapitalizmu.
Jest przy tym nieskończenie cyniczny. Gdy jeden z pracowników ginie w tragicznym wypadku, przygarnia jego osieroconego synka, bynajmniej nie z dobroci serca, jest to wyrachowany gest mający na celu wyhodowanie sobie maskotki, niewinnej twarzyczki, która będzie mu towarzyszyć podczas spotkań handlowych i ułatwiać dobijanie targu. Mały chłopiec legitymizuje jego człowieczeństwo, ociepla jego wizerunek, sprzedaje go w oczach obcych ludzi jako człowieka oddanego rodzinnym wartościom, dobrego ojca, który nie może przecież być oszustem. Ludzka natura jednak obraca się przeciwko Danielowi, bo pomimo składanych deklaracji o głębokiej niechęci do innych ludzi oraz cynicznych pobudek stojących za adopcją chłopca, mimowolnie wiąże się emocjonalnie z podopiecznym. Nie jest to jednak historia odkupienia, uzdrawiającej mocy miłości i dojrzewaniu do rodzicielstwa. O nie. Plainview ma jasno wytyczony życiowy cel i zdecydowanym krokiem zmierza w tym kierunku. Jeżeli to wymaga okazjonalnej bezlitosności, niech i tak będzie.
Jednak ku własnemu zaskoczeniu odkrywa, że tli się w nim jakieś sumienie, ma jeszcze drobne skrupuły, a poczucie winy pali delikatnie, nie na tyle, żeby się rzeczywiście zmienić, ale na tyle mocno, żeby czasem zwątpić i zmienić nieco jakąś decyzję. Na przykład sprowadzić syna z powrotem do domu, po tym, jak porzucił go na długi czas, bo stał się niewygodny, gdy stracił słuch. Należy jednak pamiętać, że głuchota przybranego syna jest wynikiem wypadku, wydarzenia tragicznego dla malca, ale szczęśliwego dla Plainviewa, bo dzięki temu odkrył, że trafił na żyłę złota - posiadany teren obfitował w złoża ropy. Zmagając się z płonącym szybem naftowym i ciesząc wizją nadchodzących krociowych zysków szybko zapomniał o leżącym w pobliżu, przerażonym, ogłuszonym małym chłopcu, którego jako ojciec powinien właśnie doglądać. I taka właśnie jest to relacja z jego strony, dokładnie jak z całą resztą świata, gdy chłopiec jest sprawny, to jeszcze dzieli się z nim swoimi przemyśleniami i planami na przyszłość, próbuje wychować na swojego następcę, nauczyć dyscypliny, ale również i pracy z potencjalnymi klientami. Po wypadku, mały Dillon staje się utrapieniem, nadwrażliwym, zagubionym w swej głuchocie chłopcem, który jeszcze nie potrafi się komunikować ze światem. Później, już nauczony posługiwania się językiem migowym, dalej nie może złapać kontaktu z ojcem. Daniel nawet nie próbuje nauczyć się nowego sposobu komunikacji z synem, uparcie zwraca się do niego, jakby ten dalej słyszał, nie ma w nim zainteresowania, potrzeby odbudowania zerwanej więzi, raczej rozczarowanie zmarnowanym otencjałem Dillona.
W ostatnim akcie filmu, gdy Daniel rozmawia już z dorosłym Dillonem i dowiaduje się od niego, że ten zamierza go opuścić i rozpocząć własny interes, reaguje emocjonalnie, stara się go zranić, rzuca mu w twarz informacją o jego prawdziwym pochodzeniu, zionie od niego pogardą, żegna się z przybranym synem przy użyciu wyzwisk. Jest to zachowanie niskie, okrutne, ale nie jest to zachowanie osoby, której nie zależy. Bo Plainview nienawidzi ludzkości, ale przez całe życie poszukuje zaufanych osób, z którymi mógłby się podzielić tą nienawiścią. A nikomu nie może ufać bardziej od własnej rodziny. Gdy przybrany syn odwraca się w końcu od niego, on już zna przyczynę, spodziewał się tego, to nie była tak naprawdę jego krew, oszukiwał się wierząc przez te wszystkie lata, że chłopiec podzieli jego światopogląd i stanie kiedyś u jego boku jako dorosły mężczyzna. Dlatego też tak łatwo wpada w sidła oszusta podszywającego się pod jego brata. Stąd też tak ekstremalna reakcja, gdy odkrywa w końcu prawdę. Liczył na to, że mężczyzna będzie jego wsparciem, w jego mniemaniu więź krwi ma oznaczać wspólną ideę, ten sam cel i rozumowanie, a przede wszystkim - pełne zaufanie. Gdy to zostaje nadwyrężone, a znajomy-nieznajomy okazuje się być kolejną ludzką padliną, rozwiązanie może być tylko jedno. Morderstwo.
Wynika z tego również jego niechęć do Eliego Sunday’a (Paul Dano), uosabiającego w jego oczach całe zakłamanie ludzkości. Eli również podąża jasno wytyczoną ścieżką - jest nią służba Bogu oraz sukcesywny rozwój Kościoła Trzeciego Objawienia. Warto się na chwilę zatrzymać i wyjaśnić znaczenie tej nazwy. Bazując na tradycji chrześcijańskiej, Pierwszego Objawienia dostąpił Mojżesz, przez którego Bóg przekazał ludzkości dziesięć przykazań. Drugie Objawienie związane było z zesłaniem Syna Bożego na Ziemię żeby nauczał ludzkość. Podstawowym nośnikiem Trzeciego Objawienia jest natomiast żywa tradycja kościoła oraz Nowy Testament, który jest ściśle powiązany z Biblią Hebrajską. Nauka o wierze nie jest więc przekazywana przez jednego wybrańca, z którym skontaktował się bezpośrednio Bóg, ale przez wielu duchownych natchnionych przez Ducha Świętego i interpretujących stare przekazy w sposób zrozumiały dla współczesnych im wiernych. W tym przypadku, prezentowana przez Eliego pobożność oraz nowoczesna interpretacja Pisma Świętego miałyby dawać mu podstawę do określania siebie mianem Proroka, czyli kogoś pouczającego innych, wskazującego im właściwą drogę ku odkupieniu oraz utrzymującego „ogień wiary”.
Naturalnie Plainview widzi Eliego jako szarlatana, zdolnego sztukmistrza, który poprzez teatralne nabożeństwa i kuglarskie triki otumania przesądnych wieśniaków. Pomiędzy bohaterami trwa nieustanny konflikt, ale przez całe lata żaden z nich nie przyznaje tego wprost, stawiając na wojnę podjazdową, bo otwarty konflikt godziłby we wzajemne interesy. Eli nieustannie przegrywa te starcia z Danielem, bo brak mu jego bezlitosności, braku skrupułów i cynizmu. Gdy już się wydaje, że ma swój moment triumfu, rzuca Daniela na kolana, każe mu wykrzyczeć głośno swoje winy, doprowadza na skraj furii i zmusza do kajania się przed całą miejscową kongregacją wiernych, wielokrotnie go przy tym policzkując, ten w ostatniej chwili się opamiętuje. Plainview przypomina sobie powód, dla którego to w ogóle znosi, dociera do niego, że to tylko chwilowy szum, farsa, nieistotne przedstawienie dla motłochu, będące środkiem do celu, czyli jeszcze większego bogactwa, a w efekcie odseparowania się od ludzi takich jak Eli. Szybko zapomina o gniewie, rzuca z rozbawieniem cyniczny komentarz, uśmiecha się, kolejne starcie wygrane, scena znowu należy do niego. Eli staje oszołomiony, zrozumiał, że dla postronnego obserwatora może i dalej wygląda, jakby ta runda należała do niego, ale to tylko zasłona dymna, wielka kpina, która w szerszej perspektywie nie będzie miała znaczenia. Daniel znowu osiągnął swój cel.
Plainview jest cierpliwy, potrafi wiele znieść, a za chwilowe upokorzenie odbierze od Eliego srogą zapłatę, gdy role się odwrócą i w obliczu wielkiego kryzysy finansowego, to młody Prorok przyjdzie do niego z podkulonym ogonem. Zdesperowany będzie błagać o pomoc, licząc na podreparowanie swoich finansów, a Daniel wykorzysta to bezpardonowo żeby zweryfikować siłę jego wiary. I nie będzie to doświadczenie przyjemne dla Eliego. Postawiony pod murem wyrzeknie się swoich przekonań, będzie zmuszony do wykrzyczenia całej prawdy, którą być może zatajał nawet przed samym sobą, albo po prostu wcielał się w rolę proroka tak długo, że sam już zaczął wierzyć w swój mesjanizm. A jednak wyrzeka się tego wszystkiego dla pieniędzy, a co gorsza, dla fałszywej obietnicy, bo gdy zostaje doprowadzony na skraj wytrzymałości psychicznej i w końcu odkrywa, ile tak naprawdę była warta jego wiara, to wtedy Plainview dobija go ciosem nokautującym. Daniel przyznaje się, że go oszukał, wszystko to było niepotrzebne, bo on już i tak dawno temu wyczerpał wszystkie źródła ropy do jakich miał dostęp Eli. To jednak mu nie wystarcza. Oszalały od długoletniego osamotnienia, wciąż rozemocjonowany ostatnią rozmową z synem, napędzany alkoholem i narastającą w nim przez lata furią, zabija duchownego, miażdży mu głowę kręglem i pada na ziemię. Wyczerpany, ale i szczęśliwy. Mówi w ostatniej scenie filmu: „I’m finished”. Skończył, a może jest skończony? Bo różnie można to odbierać. Jest skończony, bo właśnie zabił drugiego człowieka i tym razem jest na to świadek. Morderstwo z zimną krwią, stryczek jak nic. Ale poprzednio też był świadek, co zostało mu zasugerowane następnego dnia, gdy został obudzony w lesie już po morderstwie oszusta. Niewykluczone jest, że tym razem też mu się uda uniknąć sprawiedliwości, bo nic w reakcji jego służącego nie wskazuje, żeby miał zaraz polecieć na policję.
A zatem skończył. Skończył z Elim, ze swoim człowieczeństwem, zerwał kontakty rodzinne, dorobił się, nie musi już znosić innych ludzi, może sobie siedzieć w swoich wyludnionym domu. Udało mu się. Skończył. I jest skończony.
http://kinofilizm.blogspot.co.uk/2016/02/there-will-be-blood-analiza.html
Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
https://www.facebook.com/pages/Kinofilia/548513951865584
Stwierdzenie iż szukał jakiegoś wsparcia w rodzinie (nawet jeśli przybranej) pasuje do całej filmografii PTA, ale dla mnie Aż poleje się krew na zawsze pozostanie jako potwierdzenie faktu, iż nie ma ludzi bez człowieczeństwa, bo Plainview- jakim to zatwardziałym skur*olem by nie był- takie przebłyski tłamszone miał.
Bardzo, bardzo dobra recenzja, cała esencja tego filmu, interpretacja doskonała, nic chyba więcej nie można dodać. Chapeau bas!
Bardzo słaba, wg niego Plainview w ogóle nie kochał syna, czyli był zwykłym psychopatą bez uczuć. To brednia, po co mówiłby głuchemu synowi, że go kocha? Nie, przykro mi, nikogo innego innego nie było. Więc opis bohatera spłaszczony, a jeszcze kłamliwy, bo dodaje, że był niejednoznaczny, a następnie dowodzi, ze był jednoznaczny.
Nie mogę czytać twoich wypocin, to pomieszanie z poplątaniem i wiele przekłamań oraz spłaszczenie postaci. Przeczytaj moją opinię o bohaterze i filmie: http://www.filmweb.pl/film/A%C5%BC+poleje+si%C4%99+krew-2007-239166/discussion/N ajdziwniejsze+2%2C5+godziny+w+moim+%C5%BCyciu,2525973#post_15662506
Gdyby było jak mówisz, to Plainview nie powiedziałby głuchemu synowi w jednej scenie, że go kocha. Zmartwię cię - nikogo innego nie było, więc nie mógł mówić tego na pokaz. Ponadto jakoś nie zwróciłeś uwagi (tak zakładam, bo twoich bredni czytać się nie da), że Plainview ewidetnie lubił dziewczynkę, blondyneczkę. Zwrócił uwagę ojcu, by już jej nigdy nie bił. I zrobił to w ciekawy sposób zwracając się do samej dziewczynki. Jest olbrzymia ilość scen, które dowodzą, że czuł ojcowską miłość do dzieci. Mówił oczywiście co innego o ludziach go otaczających, ale miał na myśli tylko dorosłych (że ich nienawidzi i nimi gardzi). Bo tylko dorośli robili z nim interesy. Ty tego wszystkiego nie zauważyłeś, nie potrafisz dostrzec subtelności psychiki tego zwyrola. W sumie nie wykazałeś się zbytnią inteligencją pisząc te dyrdymały.
Główny bohater jest po prostu pracoholikiem, w dodatku nie potrafiącym korzystać, w jakiś sensowny sposób, z pieniędzy których się dorobił. Całym jego życiem było szukanie i wydobywanie ropy. Wykorzystywał przy tym ludzi i różne okazje by zarobić czy przejąć złoża. Ma do tego talent i szczęście. Takiej osobie nie jest potrzebny synek do ozdoby, tylko do nauki i pracy, więc po wypadku dzieciak był bezużyteczny. Jednak nie dlatego, że został kaleką, tylko dlatego, że chłopiec skupiał się na tym, że nie słyszy, a nie na nauce funkcjonowania i pracy. Nie zapominajmy że to się dzieje na początku XX wieku. Osoby głuche, a już na pewno po uderzeniu w głowę mogły być uznane za upośledzone. Mimo wszystko ojciec wysyła go do jakiegoś szpitala czy internetu, znajduje mu nauczyciela i po jakimś czasie chłopiec nauczywszy się funkcjonowania, wraca do ojca, razem z nauczycielem zresztą. Pretensje do ojca, ze nie zajął się chorym synem, tylko pobiegł gasić szyb, też są nieuzasadnione. Tak było, ojciec nie zajmował się chorym dzieciakiem, a co dopiero gdy się dosłownie waliło i paliło. Przez cały film widać przywiązanie ojca do syna. Specyficzne, ale jednak. Nawet wykrzyczenie, że jest znajdą, a nie rodzonym synem, to wyraz przywiązania. To efekt rozczarowania i złości, że "gówniarz" wyjeżdża, porzuca ojca, bo chce sam być na swoim. Zachowanie ojca jak i syna typowe dla konfliktów ojciec-syn, obecne to jest w wielu rodzinach i dokładnie tak wygląda. Syn nigdy nie jest w stanie spełnić wygórowanych wyobrażeń czy potrzeb ojca, dlatego porzuca go szukając swojej szansy gdzie indziej. Gadanina jak to nie lubi ludzi jest przede wszystkim dlatego, żeby zamaskować, że sam nie potrafi nawiązać trwałych, bliskich relacji, ludzie go drażnią, więc udaje że ich nie potrzebuje. Plainview maskuje to tym że widzi w nich zło, interesowność, hipokryzję, żądzę pieniędzy. To tak naprawdę gadanie, bo każdy kto tak mówi, w głębi serca pragnie kontaktu z ludźmi. Dlatego zabił "brata", bo ten oszukał go, w podły sposób, żerując na potrzebie kontaktu z rodziną, gdy syn był odesłany. Po tym sprowadził dziecko z powrotem. Można dyskutować z potrzebą następcy czy takiej relacji "ja wielki ojciec, a ty synu ucz się, naśladuj i podziwiaj", ale wbrew pozorom był to dość częsty model rodzicielski jeszcze do niedawna. Co do fałszywego proroka, to ten odrażający typ, został zabity w sumie przypadkowo, w gniewie, a nie z premedytacją. Ostatnie słowo Plainview rozumiem tak, że on dosłownie skończył. Uwolnił świat od tej łajzy udającej pastora, skończył z synem (raczej nie wróci), jest skończonym alkoholikiem i nic go nie czeka, no może poza więzieniem. Skończył swój napad agresji i teraz jest już spokojny. Został sam. Szkoda, że nie pokazano czy zatuszowano sprawę. Film nie jest jakoś wybitny. Daniel Day-Lewis jak zwykle bardzo dobrze zagrał. Zabrakło mi tu większej ilości scen z dorastającym synem i konfliktu z ojcem. W sumie odrażający pastor miał ich znacznie więcej. Też dobrze zagrana rola.
W kontekście tego filmu zastanawiam się nad synem głównego bohatera. Plainview często kłamał i zastanawia mnie czy jego tyrada w stronę syna miała cokolwiek wspólnego z prawdą czy tylko i wyłącznie chciał go zranić. W filmie główny bohater wspominał o tym że uciekł od ojca. Przeklinał syna że nie ma ani jednej jego cechy ale jednak obaj zachowali się w identyczny sposób co wykazuje na pewien schemat zachowania.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Wtedy mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach.szczególnie nienawidził. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Nie wiem dlaczego to się opublikowało tyle razy? Na dodatek, nim skończyłam pisać post. Chciałam skasować to niepotrzebne drugie ,,szczególnie nienawidził'' w zdaniu. Zamiast tego opublikował się nieskorygowany wpis i to wielokrotnie.
Spróbuję więc jeszcze raz:
Oczywiście, że go kochał. Była to jedyna istota ludzka, którą szczerze kochał. Wygłoszona na koniec tyrada miała go wyłącznie zranić. Tak jak on sam poczuł się dotkliwie zraniony jego decyzją o odejściu. Podobnie jak cierpiał wtedy, gdy go odprawił. Bo nigdy go tak naprawdę nie porzucił w sensie dosłownym. Ja przez spory kawałek filmu się bałam, że rzeczywiście to zrobił i porzucił syna w nieznane na pastwę losu. Kamień w wodę. Tymczasem on dalej na niego łożył i wiedział, gdzie ten jest. Tak, że po uświadomieniu sobie życiowego błędu, mógł sprowadzić go z powrotem.
Wtedy, gdy to syn odszedł, mimo ogromnego majątku stracił wszystko. Pokonany i załamany bez motywacji leżał na podłodze, aż pojawiła się postać uosabiająca wszystko czego nienawidził w ludziach. Wtedy cała wściekłość w nim wezbrała, a że było mu już wszystko jedno, po prostu zatłukł oszusta wcześniej go upokarzając- zmuszeniem do demaskacji.
Niestety z tego co napisał wynika, że nie zrozumiał podstawowych rzeczy w filmie. Niektóre też zupełnie przeoczył, np. kult pracy fizycznej. Widoczny od pierwszych scen. Dochodzenia do wszystkiego własną ciężką praca i poświęceniem. Stanowiącego sól filmu, opowiadającego przecież część historii USA. Gdzie ten etos pracy jest silny po dziś dzień. Oni nie pracują po to by żyć, jak Europejczycy. Oni żyją po to, by pracować...
Zresztą, główny bohater w pewnej scenie mówi do chętnego kupca jego ziemi. - To co wtedy będę robił?
W odpowiedzi na to, że zostanie ustawionym człowiekiem. A on przecież ,,musi się ścigać''. Osiąście na laurach, by go zabiło. Tak jak opuszczenie przez ukochanego, przybranego syna go zniszczyło i załamało. Stracił motywację do walki. ,,Skończył'', rozprawiając się przy okazji z tym czego najbardziej nienawidził, na koniec. Z oszustem, który przy pomocy cwaniactwa i cynizmu, grając na uczuciach wyższych prostych ludzi, chciał się dorobić- NIE BRUDZĄC RĄK PRACĄ...
O czym ty piszesz? Jaki prorok? To był oszust, cynicznie manipulujący ludźmi dla pieniędzy. Jego pseudo kościół miał bardzo mało wspólnego nauką chrześcijańską. W wielu aspektach jego poczynania bywały wręcz jej zaprzeczeniem.
Dla niego to było tylko narzędzie, którym posługiwał się w wypaczony sposób.
Za to oszustwo i manipulanctwo Plainviem, go tak nienawidził. Sam też naciągał i rolował ludzi, ale oprócz tego przy tym naprawdę harował! A jest to też film o ciężkiej fizycznej pracy. Etos pracy jest bardzo ważny w USA do dziś. Tym bardziej fałszywy kaznodzieja budził w nim odrazę. Cwaniacko i cynicznie wyciągał pieniądze od pracujących ludzi, sam się praca nie brudząc.
Swoją drogą chciałabym w hollywoodzkim filmie, choć raz zobaczyć postać rabina przedstawioną w taki sposób, ale tego nie uświadczysz, bo to byłby wielki ,,antysemityzm''. Nieważne. Wróćmy do filmu,
Oczywiście, że kochał syna. Była to badaj jedyna istota ludzka, którą kochał. Pokochał go już w niemowlęctwie. Uczucie to widać w wielu scenach, świetnie zagrane przez Day-Lewisa. Wszystko to co mu powiedział pod koniec filmu miało go zranić, tak jak sam poczuł się dotkliwie zraniony, gdy jedyna bliska mu osoba postanowiła go opuścić.
Generalnie dzieci budziły w nim cieplejsze uczucia. Może po prostu kojarzyły mu się jeszcze z tym, że nie zdążyły jeszcze nasiąknąć wszystkim tym, czego nienawidził u dorosłych? Jakby chciał je przed tym ochronić, np. tę dziewczynkę.
Chciał okopać się pieniędzmi jak tarczą od świata i zranienia. To prawda. Wybudował wokół siebie mur emocjonalny, przez który poza synem przepuścił tylko fałszywego brata. Znowu dzieciństwo/rodzina obudziły w nim resztki tłumionych uczuć i tęsknot? Gdy oszustwo wychodzi na jaw dopuszcza się morderstwa. Ale! Czy za samo to oszustwo popełniłby zbrodnię? Czy po prostu stłukłby oszusta i zmieszał z błotem, jak zrobił to z fałszywym kaznodzieją? Tu znowu pojawia się wątek przybranego syna, jedynej istoty, którą kochał, a którą przecież zdradził i odprawił, wierząc że odnalazł prawdziwą rodzinę. Przez co cierpiał. Ten ból prawdopodobnie sprawił, że posunął się aż do zbrodni.