Abraxas jest policjantem międzygalaktycznym, a raczej strażnikiem pokoju, jak sam siebie lubi określać, ponieważ woli załatwiać sprawy polubownie. Secundus, jego były partner, a teraz wróg, myśli inaczej. Chce on nieograniczonej władzy, bez względu na koszty. Secundus trafia na Ziemie, ścigany przez naszego bohatera, i zapładnia Boga ducha winną ziemiankę ( nie, żadnych kosmatych scen, tylko podświetlona łapa na brzuchu przyszłej matki, i po chwili jest już bobas). To poczęte dziecko będzie przyczyną uzyskania władzy przez Secundus'a, jak to zadziała? Nie pojmuję, zapytajcie scenarzystę. Tak więc Abraxas, po latach, stanie się obrońcą dzieciaka i jego matki.
Jesse Ventura jako Abraxas i Sven-Ole Thorsen jako jego antagonista, są bykami bez ziarenka talentu aktorskiego. Drętwi, nijacy cedzą swe kwestie jakby czytali je z kartki. Nawet jak okładają się po gębach, sceny z ich udziałem wypadają co najwyżej śmiesznie. Film ma urok telewizyjnej produkcji z dekady. Wszystko, nawet montaż wydają się tanie. Twórcy w budżecie mieli: kilka petard, trochę benzyny, parę szyb i fajerwerków. Do tego, nie zabrakło pretensjonalnej love story, jako jednego z głównych wątków.
Podsumowywując: Nawet jak się liczy na seans B klasowej pierdoły do śmiechu, ta pozycja zawodzi.