Pierwsza część była fajna, nawet mi się podobała. Z każdą kolejną jednak było coraz gorzej. 5 przebiła wszystkie. 
Film o toksycznej miłości i braku logiki we wszystkim. 
Kochamy się, ale teraz wybieram alkohol zamiast ciebie. Ale wiesz co, tak bardzo cię kocham, przepraszam, wróć do mnie. O, teraz ty masz mnie dość i mnie zostawiasz, a ja nie mogę bez ciebie żyć! Ale wezmę znowu odwalę jakąś chorą akcję i stwierdzę, że nie możemy być razem, bo jestem popieprzony. Coś ci się stało? Lecę, bądźmy razem!  
I tak wyglądają części 2-5. Hardin co rusz ma jakiś problem i ucieka w alkohol. Nie dotrzymuje obietnic, odpycha Tess za każdym razem, jak coś u niego jest nie tak. Ta do niego wraca, a potem ma jakieś ale z dupy i go zostawia. Nawet jak do niego wróciła w 5, to nagle stwierdziła, że potrzebują przerwy. Przecież to idiotyczne. 
A najlepsze w tym wszystkim jest to, że chciała zacząć od nowa, ale ciągle się z nim kontaktowała, odpisywała na smsy, nawet numeru nie zablokowała, co powinna zrobić, gdyby faktycznie poszła do przodu. 2 lata się nie widzieliśmy? Nie ma problemu, przyjmuję zaręczyny zaraz po szybkim bzykanku! I wiesz, ja nie mogę mieć dzieci, ale nagle się okazuje, że będziemy ich mieć 2. 
No ręce opadają nad głupotą tej historii. 
Że już nie wspomnę o tym, jak laska, której facet zniszczył życie, wita się z nim jak gdyby nigdy nic. Luzik. Serio?!