Film ten nie jest na pewno arcydziełem, jak to wielu tutaj pisze, ale z pewnością warto go zobaczyć. Co najmniej z trzech powodów.
Pierwszy - Klaus Kinsky. Nigdy nie sądziłem, że rola aktorska może być aż tak dobra. Fabuła w warstwie psychologicznej byłaby trywialna, gdyby nie to, że całe to popadanie w manię wielkości Aguirre, przekraczanie granicy normalności przekazane jest przez prawdziwego psychopatę. Niepotrzebne są dialogi czy jakieś wyjątkowe zdarzenia-w spojrzeniach Kinskiego czuć straszny realizm, widać świadomość kogoś znajdującego się gdzieś 'poza', bezwzględną inność, która porusza podstawy własnej codzienności. Nie lubię nigdy takiego dorabiania myśli i skojarzeń, ale to co pokazuje Kinsky jest bezpośrednio i silnie uderzające. Warto to zobaczyć.
Druga kwestia - muzyka. Popol Vuh, krautrockowo-medytacyjna kapela z Niemiec, stworzyła dźwięki, które doskonale pasują do obrazów w filmie; lasów, słońca, rzek i gór. I choć cały album jest zdecydowanie zbyt monotonny, to akurat ten bezdennie pusty i pozornie obojętny emocjonalnie główny motyw (utwór nr 1 na płycie) powtarzany wiele razy w trakcie filmu sprawia, że świadomość przenosi się bezwolnie w naładowane specyficznym niepokojem miejsca.
Wiąże się to z ostatnią kwestią - ogólnym klimatem filmu. Nie lubię, gdy przekonuje się mnie tą cechą filmów do ich oglądania (zwykle usiłowania ich twórców by wywołać pewne dodatkowe kontekstowe stany odbieram jako pretensjonalność), to tutaj nie sposób o tym nie wspomnieć. Przydługie ujęcia płynącej wody, promieni słońca przedostających się przez poszycia czy dalekie pejzaże gór, zamiast nudzić (jak to zwykle bywa), tutaj zatrzymują wręcz chwilami oddech. Z tą hieratyczną muzyką w tle robi to zupełnie niespotykane wrażenie.
Podsumowując, choć treściami i znaczeniami film nie jest jako całość pobudzający czy inspirujący, to oferuje kilka ciekawych odniesień i emocjonalnych konsternacji, które są w stanie wzbogacić w jakiś sposób wyobraźnię.
Arcydzieło ? Zdecydowanie !
Werner Herzog mówił potem że Kinsky tak mocno utożsamił się z graną postacią że na prawdę zaczął popadać w szaleństwo. Ale ja nie o tym.
Główną zaletą tego filmu jest to że nie obraz ani słowa i dźwięki, mają tu pierwszoplanowe zadanie (choć oczywiście nie są to elementy bez znaczenia) ale uczucia i myśli jakie mają zawładnąć widzem. Żeby do tego doszło wszystkie wzajemnie połączone fragmenty składowe muszą "zagrać" i to "koncertowo". Każda scena jest tu wystudiowana, każda pauza ma swoje znaczenie, każdy szczegół znaczenie. Wszystko po to by zmierzyć się z finałem.
Niestety to na barkach widza pozostaje interpretacja i w zależności od jego wrażliwości, doświadczenia i świadomości, zależy odkrycie głębi przekazu.
Można się pokusić o stwierdzenie że to film dalece filozoficzny i jako taki sięga swoim przekazem daleko ponad. U mnie siedział w głowie jeszcze parę dni w których im dłużej się zastanawiałem nad przekazem, tym mocniej mnie wciągało pytanie >dlaczego?<. Odpowiedź znajduje się w uważnym obejrzeniu filmu (detale i symbolika) i widzu (bez pewnej dojrzałości, nie da rady).
Nie jest to typowe ubogie amerykańske kino i jeśli widz pójdzie tą ścieżką, i wyłączy myślenie, efekt może być tylko jeden - sromotnie się zawiedzie. Jak to nie ma efektów specjalnych, nie ma muzyczki tralala, nie tłumaczą po kilkanaście razy o co chodzi ? No i żadnej seks bomby a w dodatku jeszcze ten Kiński (tak, obie formy nazwiska są poprawne).
Tak już się nie kręci, a wyjątki -> http://www.filmweb.pl/film/The+Limits+of+Control-2009-469370 potwierdzają tylko tą regułę.