Tego należało się spodziewać. Stone raz jeszcze zrobił swój film. To nie jest epos historyczny z wielkimi bataliami i niezwyciężonymi herosami. Jeśli ktoś oczekiwał "Troi", "Króla Artura", a nawet "Gladiatora", musiał się srodze zawieść. Stone zrobił film dokładnie taki, jaki ma tytuł: jest to film o Aleksandrze, człowieku takim, jakim chce go widzieć reżyser i jaki obraz postanowił nam, widzom, zaprezentować.
I jakiż jest ten Aleksander Stone'a? Odpowiedź nie jest łatwa, a jednocześnie zupełnie prosta. Wskazówek dostarcza nam Ptolemeusz wspominający Aleksandra. W tych wspomnieniach jawi się postać młodzieńca wspaniałego, którego wad się nie pamięta, a którego zalety są większe niż w rzeczywistości. To heros, gigant, który zmienił świat, a jednak człowiek mający swoje drobne (podkreślam: drobne!) słabości.
I tak też jest przez cały film. Aleksander raz za razem pokazany jest jako wspaniały człowiek, wychowany w toksycznej rodzinie, który nikomu krzywdy nie robił, który zawsze był szlachetny, cudowny, zachwycający we wszystkim co robił. W filmie ledwie wspomina się o losie Teb, Gazy, Persepolis czy masakr z czasu wojny z braminami. Nie zobaczymy ich jednak na ekranie. Spiek paziów miał, zdaniem Stone'a, rzeczywiście miejsce, Klejtos Czarny sam się prosił o śmierć. Stone piejąc peany na cześć swojego herosa zapomina jednak w ogóle wspomnieć o terrorze, jaki rozpętał Aleksander po śmierci Klejtosa czy czystkach jakie urządzał w czasie drogi powrotnej do Babilonu. Aleksander jawi się tu jako biedaczyna tłamszona przez matkę, która mimo wszystko z zahukanego chłopaczka potrafił przeobrazić się w daleko patrzącego człowieka, któremu zmienił kształt świata i historię wielu narodów, który był wizjonerem chcącym zbudować wspaniałą przyszłość dla wszystkich narodów.
Aby jednak nadać swojemu bohaterowi choć jakieś pozory prawdopodobieństwa (Stone nie raz i nie dwa powtarza, ustami Ptolemeusza, że rysowany przez niego obraz jest obrazem prawdziwym, a nie mitem!), reżyser dodaje ów cały wątek niczym z Freuda: dominująca matka, ojciec, z którym brak bliskości i konflikt lojalności wobec rodziców. To takie banalne, by nie rzec prymitywne. Jednak dzięki temu Stone jest w stanie nadać Aleksandrowi rys słabości, pęknięcie charakteru, na które miał tylko jedno lekarstwo: podbicie świata, udowodnienie wszem i wobec (czyli ojcu i matce, niekoniecznie w tej kolejności), że jest wspaniały, bez skazy, idealny, że zasługuje na ich miłość.
To jednak mit o herosie. I choćby nie wiem jak się Stone zarzekał, jest to mit bardzo jednostronny, bardzo pozytywny. Dla jego zbudowania, Stone nie waha się ani chwili mieszać w faktach historycznych (cała kampania indyjska pod względem chronologii to groch z kapustą). Wychodzi mu z tego zaskakująco spójny obraz Aleksandra. Jest to jednak obraz, z którym absolutnie nie potrafię się pogodzić. Wychwalanie go pod niebiosa jest dla mnie zupełnie nie do przyjęcia. Co więcej liczyłem, że właśnie kto jak kto, ale Stone będzie w stanie pokazać ową dwuznaczność: geniusz i szaleństwo, miłość i okrucieństwo a przede wszystkim ową siłę napędową jego życia: przewyższenie swymi czynami Achillesa i Herkulesa. Niestety, Stone nie spełnił tych oczekiwań.
A sam film?
Nie zamierzał dołączać do chóru jęczących na ten film. Od początku było dla mnie jasne, że Stone nie zrobi filmu w stylu innych widowisk historycznych aktualnie kreowanych w fabryce snów. Dlatego też w tej materii nie czułem się rozczarowany. Jeśli miałby jednak mimo wszystko porównać "Aleksandra" do innych filmów gatunkowo podobnych, to bez wahania uznam go za film lepszy od "Troi" (która mnie całkowicie zirytowała swoją głupotą) i "Króla Artura" (który śmieszył disneyowską estetyką). Powiem więcej, film uważam za równie dobry, a może i lepszy od "Gladiatora" (ale film Scotta nigdy nie robił na mnie tak piorunującego wrażenia, jak na masach).
"Aleksander" to dobry film, jednak nie pozbawiony wad. Stone powinien był dłużej posiedzieć w montażowni. Oddany film jest bardzo nierówny. Sekwencje niezwykle udane, sąsiadują tutaj z całkowitymi pomyłkami. Zupełnie nie podobają mi się zdjęcia i montaż ze sceny ujarzmienia Bucefała. Szarża kawalerii na słonie jest sfilmowana w sposób tak prostacki, że wręcz czuje się, jak kamera sunie wraz z końmi. Z drugiej strony te zbliżenia twarzy Aleksandra, Hefajstiona, Bagoasa i Roksany to cudeńka warte każdego zachwytu (kiedy na ekranie pojawiała się twarz Dariusza, to pomyślałem sobie, że tak naprawdę to mało mnie obchodzi film o Aleksandrze, ale z chęcią obejrzałbym film o Dariuszu, tak bardzo mnie zaintrygowało to, jak go pokazano). W ogóle zbliżenia jak i wielkie panoramy wypadły najlepiej, zaś plany pośrednie zdecydowanie słabiej. Podobnie jest z grą aktorską. Farrell w scenach macedońskich gra sztywno, nienaturalnie, nieprawdziwie. Jeszcze pierwsza scena pomiędzy nim a Leto wypada sztucznie, w ogóle nie uwierzyłem wtedy miłość Aleksandra do Hefajstiona. Jednak potem, w scenach w Persji i Indiach, Farrell jest zachwycający. Nagle wszystko mu wychodzi, wszystko brzmi przekonująco, nagle Aleksander staje się herosem intrygującym i przykuwającym uwagę. Ku memu zaskoczeniu spodobała mi się gra Jolie. Jej Olimpia to jedna z tych wielkich kobiet, które swą wielkością potrafiły przyćmić mężczyzn, którymi się otaczały. Jest twarda jak skała i owładnięta tylko jedną myślą.
Również scenariusz jest nierówny. Wyraźnie widać, że Stone chciał zrobił film, w którym nie akcji będzie mniej, a więcej psychologii i dramatu. Dlaczego zatem wybrał bitwę pod Gaugamelą, gdy bitwa pod Cheroneją jest istotniejsza dla zrozumienia stosunków Aleksandra z Filipem? Dlaczego zatem czworokąt Aleksander-Hefajstion-Bagoas-R oksana nie zostaje wyeksploatowany w pełni (z filmu prawie w ogóle nie można się dowiedzieć jakie relacje łączą Hefajstiona z Bagoasem)? Dlaczego nie ma epizodu z Węzłem Gordyjskim, który ma spore znaczenie dla zrozumienie temperamentu Aleksandra? Dlaczego w liście Olimpia szkaluje wszystkich bliskich współpracowników z wyjątkiem Hefajstiona, podczas gdy trzymanie się faktów historycznych (Olimpia próbowała nastawić Aleksandra przeciwko Hefajstionowi) miałoby więcej sensu biorąc pod uwagę narzekania Olimpii na brak wnuka? Z drugiej strony Stone'owi udało się stworzyć całkiem zgrabną historię, która - jako mit opiewający Aleksandra - wypada całkiem wiarygodnie. Co więcej, mimo prawie trzygodzinnego spektaklu film nie nuży, a momentami jest nawet bardzo wciągający i wzruszający.
Podsumowując, muszę powiedzieć, że nowy film Stone'a nie spełnił moich oczekiwań. Jednak jego porażka wypada lepiej niż sukcesy wielu innych twórców. Dlatego też mimo wszystko jestem z filmu zadowolony. Liczę jednak, że Stone popracuje jeszcze trochę nad nim i zdecyduje się na wprowadzenie poprawionej wersji reżyserskiej na krążku DVD. Przydałoby się to filmowi i wyszło mu na dobre.
Nie sposob nie zgodzic sie z twoimi ocenami i sugestiami.Owszem rozniez nie usnelam na filmie ale zeby mnie jakos szczegolnie poruszyl...Zgadzam sie rowniez co do A.Jolie i marnej milosci do Hefajstona.Ujarzmaianie konia mnie wkurzylo a nie zachwycilo.A co myslisz o V.Kilmerze?I czy tez uwazasz,ze nagonka na biseksualizm Aleksandra i tez "oburzajace mesko-meskie" sceny(jakie sceny pytam?) jest nieuzasadniona?
Ja to na początku szedłem na ten film, spodziewając się właśnie samych scen batalistycznych, bo po Troi sądziłem, że filmy z tego gatunku już tylko to potrafią....Jednak po wyjściu z kina po prostu byłem oszołomiony. Ten film, jak chyba jeszcze żaden inny tak mnie poruszył, tak mocno do mnie przemówił, że aż sam się zdziwiłem. Naprawdę film był dla mnie genialny. Rzadko się zdarza, żebym płakał w kinie, a tu się poryczałem. Najpierw scena z małym Alexandrem i Bucefałem....tu z genialną muzyką ledwo utrzymałem łzy. Później już było gorzej. Niestety nie dało się łez powstrzymać(choć się starałem ;)). Gdy wróciłem do domu od razu zacząłem ściagać ścieżkę dźwiękową. Gdy tylko usłyszałem "Young Alexander" wtedy już się poryczałem. Przypomniała mi się ta scena z Bucefałem i ta sama muzyka leciała podczas bitwy pod Gaugamelą, gdy Alexander jechał na koniu przez całym wojskiem. Film musi być naprawdę dobry, żeby zrobić na mnie aż takie wrażenie i spowodować, że podczas jego oglądania towarzyszy mi aż tyle emocji. A "Alexandrowi" Stone'a to się udało....
Kilmer zagrał normalnie, jak na swoje możliwości. Dobrze, lecz nie nadzwyczajnie.
A co do biseksualizmu. Nie uważam, żeby było o co kopie kruszyć. Stone z zaskakującym (jak na niego) wyczuciem przedstawił łączące Aleksandra i Hefajstiona uczucie i tyle. Czy taka była prawda? Dla oceny filmu nie ma to żadnego znaczenia.
Ptolemeusz tak naprawdę mówi o wzystkim: i o uprawianym bałwochwalstwie i o rzeziach dokonywanych z rozkazu Aleksandra i o niemożności dalszego ścierpienia jego wizji kosztem utraty własnych dobrze zapowiadających się posadek. Ponieważ ledwie o tym mówi, a nie następuje równoczesne przetworzenie tych relacji na obraz, szczegóły te łatwo mogą umknąć, ale nie jest tak, że film pomija fakty z historii Aleksandra. Trzeba się tylko uważnie wsłuchać. Ponieważ jednak kino to przede wszystkim obraz, więc odczuwalne stają się luki, które może mogłyby być skorygowane np. lepszą dykcją Hopkinsa. Niestety jego relacja jest monotonna jak brzęczenie pszczół, stąd jego słowa z łatwością giną.
Wydaje mi się, że gdyby Alexander był nie królem, lecz zwykłym obywatelem, jednak o tej samej determinacji, odwadze (nawet jeśli będącej następstwem manii udowadniania sobie i nnym swojej niezwykłości) również byłby przez krąg bliskich mu osób postrzegany w kategoriach człowieka wielkiego, na którym łatwo się wesprzeć, lub zostać wyniesionym dzięki mocy nie własnej lecz jego.
Nie wydaje mi się natomiast dzieckiem zahukanym. Przeciwnie, mimo że matka usiłuje go na własną modłę omotać, młody Aleksander podejmuje samodzielne decyzje. A gdy usłyszałam z jego ust: „Gdy moja matka drugi raz będzie wychodzić za mąż, zaproszę cię na wesele”, aż mi oczy rozbłysnęły z rozkoszy.
Niewątpliwie walczy o akceptację ze strony ojca. Pomimo swojej inności, a może właśnie ze względu na nią, byłoby to dla niego najważniejsze.
Dla mnie np. wielka to szkoda, że nie pokazana została żadna z Aleksandrii (również o nich TYLKO się wspomina).
Nie dostrzegam jednak wychwalania Aleksandra pod niebiosa. Ptolemeusz opowiada w taki sposób historię Aleksandra, że można odnieść wrażenie, iż w każdej chwili gotów byłby swoją relację zmienić (zresztą robi to nawet w końcówce opowiadanej historii). Wybrał to, co wybrał. Był jednym ze spadkobierców hegemonii po Aleksandrze. Zawdzięczał swoją pozycję właśnie jego zdobyczom, niezależnie w jaki sposób osiągniętym. Więc nie pluje na swego darczyńcę i pragnie widzieć go jak najlepszym. A może nękają go wyrzuty sumienia? Wybielając Aleksandra, sam siebie wybiela. Z tego względu uważam zabieg Stone’a z wprowadzeniem narratora za bardzo sprytny. Wybielając Aleksandra, Ptolomeusz sam może lśnić, znajdował się przecież w bezpośredniej bliskości władcy. Sława Aleksandra jego sławą, rysy na honorze Aleksandra rysami na honorze jego. Film mówi równie wiele o opowiadającym, co o obiekcie opowiadanej historii. O przykrajaniu faktów do własnych potrzeb. Inaczej ta historia wyglądałaby z perspektywy Kleitosa, jeszcze inaczej: towarzyszącego w wyprawach geografa, lekarza czy architekta. Jaki byłby mit o Aleksandrze widziany oczami markietanki?
Ja osobiście nawet i bitwę pod Gaugamelą poświęciłabym chętnie na rzecz ukazania wznoszenia jednego choćby miasta, czy też biblioteki aleksandryjskiej. Bo to dla mojego akurat ducha byłoby o wiele wiele ciekawsze i wcale bym nie dbała o to, że Aleksander był też, czy nawet przede wszystkim, wojownikiem...
Stone postawił na problem z kochającą, jednak zaborczą, matką i ojcem wyczekującym w synu posłuchu i zarazem męstwa. Może Stone wykorzystał mit o Aleksandrze, by przedstawić swoją własną historię?
Btw: Jątrzące umysły filmwebowiczów sceny intymności (czy też ich zapowiedzi) między mężczyznami są zarysowane w filmie Stone’a wyjątkowo subtelnie, bardziej sugerując niż ukazując. Podobnej stylistyki oczekiwałabym w ogóle, również w stosunkach damsko-męskich. Niestety: to, co uchodzi za „naturalne”, prezentowane jest w kinie bez żenady i jakoś nie budzi negatywnych odczuć u widzów. Ciekawe czemu w jednym układzie tak, w drugim nie. Tu i tu mamy przecież z tym samym do czynienia: krew, śluz, sperma, pot, oraz to, co zwiemy uczuciem miłości względnie pożądania, bądź zwykłą zachcianką czy też bezrozumnym prokreacyjnym pędem.
Nie podobają się też orły, a te należą przecież do legendy o Aleksandrze, opiewane były m.in. przez Plutarcha w „Żywocie Aleksandra”. Nie pokazać orłów to tak, jak wzgardzić tekstem homeryckim przy robieniu Troi wg Wolfganga Petersena. Można oczywiście zrezygnować z ukazania np. gołębia nad głową Jezusa w chwili chrztu w Jordanie, ale gdyby nie zrezygnować, jego obecność nie powinna dziwić. Są to symbole, dla nas może już nic nie znaczące, jednak czytelne dla pokoleń minionych. To tak jakby się dziwić: na diabła kapłan gmera we wnętrznościach wołu, na diabła Aleksander w ogóle morduje wołu przed bitwą. Dziś nie składamy ofiar, dawniej jednak tak właśnie się działo, a w ptaku (nb orzeł jest ptakiem Zeusa, jak gołąb Afrodyty, paw Hery, czy sowa Ateny) nad głową dowódcy dostrzegano dobry omen. Można oczywiście zrezygnować z archaicznych znaków, ich zachowanie jednak nie powinno zdumiewać.
Chciałabym zobaczyć ich wszystkich: matematyków, astronomów, geogarfów, biologów, lekarzy, poetów-filologów (to przecież tym ostatnim zawdzięczamy zachowanie się tekstów Hezjoda czy Homera), otrzymujących na dworze Ptolemeuszów pokaźne pensje, miast kilku ledwie skrybów, bo nawet nie kronikarzy. Podpatrywać rozwój nauki w imperium Aleksandra czy nawet w postaleksandryjskich królestwach, a nie tylko z ust komentatora o tym rozwoju słyszeć. Byłoby to dla mnie dużo ciekawsze od koni i słoni, czy też czystek w armii i domaganiu się boskiego kultu, wspominanych zresztą dwutorowo: przez Ptolemeusza a później Kleitosa (aczkolwiek na ekranie niewidocznych).
Rekompensował mi ten brak przepych „barbarzyńskich” ubiorów i wystroju wnętrz. Jedne ażurowe drzwi czy okna (szczęśliwie nawet nie jedne) rekompensowały mi wiele. Wspaniała rekonstrukcja Babilonu wywołała tęsknotę za rekonstrukcją Aleksandrii.
Nie dziwi mnie, że Aleksander sypiał ze zwojem Homera. Tekst opiewający czyny Achilla jest wyjątkowej urody, a łoże to miejsce jak najodpowiedniejsze dla rzeczy umiłowanych najbardziej.
Aleksander ze swoimi podbojami i temperamentem zasługuje na pieśń godną herosów. Czy ta pieśń jest udana. Czy aby nie umknął tragiczny wymiar postaci, godny herosów prezentowanych Aleksandrowi przez Filipa. Wstawki z mitów z prymitywnymi malowidłami skalnymi przewijają się przez cały film. Jednak czy odczuwamy należycie tragedię na wzór dramatów antycznych nastawionych na wywołanie grozy, przeżycie katharsis?
Jaki był m.in. Aleksander? Porywczy, potrafił targnąć się na własne życie, umysł miewał przyćmiony jak mityczne postacie, jak wyznawcy bogów pragnący bogom dorównać, jak sam Herkules. Rzeczywiście szaleństwa ale i geniuszu, także i miłości żarliwej i równie żarliwego okrucieństwa w filmie zabrakło.
Za mało tu okrucieństwa wywołującego grozę, a przecież Aleksander był opanowany „hybris” (pychą i podejrzliwością zarazem, prowadzącymi do przemocy). Wprawdzie film i o tym traktuje, ale jakoś szczątkowo...
W każdym razie Aleksander nie był człowiekiem przeciętnym i z radością powitam każdą kolejną produkcję o nim. Jakże faszystowsko zabrzmiały słowa, że dzieci narodzone z żołnierzy zostaną wyszkolone i wcielone do armii tworząc nowe zastępy na kolejne wyprawy Aleksandra. Takich elementów przywodzących na myśl czasy nazistowskie było więcej. Z drugiej strony znalazłam się pod wrażeniem słów Aleksandra:
Your simplicity long ended, when you took Persian mistresses and children, and you thickened your holdings with plunder and jewels... Because you have fallen in love with all the things in life that destroy men... do you not see... and you, as well as I, know, that as the year decline and the memories stale and all your great victories fade it will always be remembered, you left your king in Asia.
Owszem, Ptolemeusz mówi o kłopotliwych sprawach. Na ekranie ich nie zobaczymy. Okrucieństwo, mania wielkości, obsesje... to wszystko zostaje wypowiedziane. Zostaje wypowiedziane jedynie po to, by nadać pozory prawdziwości. Są one bagatelizowane (jak interpretacja ślubu z Roksaną, która nie mogła mieć zdaniem Ptolemeusza czysto politycznego charakteru) lub marginalizowane poprzez zestawienie z pięknymi widoczkami, na których widz ma się koncentrować, a nie na słowach. Nic z owych negatywnych aspektów Aleksandra nie przedostaje się na ekran. Tam widzimy drobne wady, jakie może mieć każdy człowiek. Dzięki nim z półboga Aleksander zmienia się jednak w człowieka. I moim zdaniem nie jest to wina Hopkinsa (choć jego gra była taka sobie), lecz wina Stone'a i jego wizji Aleksandra.
Samodzielne decyzje? Ucieka przed matką na kraniec świata, a i tak jej słowa w listach będą go wciąż nawiedzać. Jest dzieckiem, które nie mogąc przeciwstawić się własnym rodzicom, przeciwstawia się światu i w ten sposób próbuje udowodnić swą niezależność.
Jak pisałem wcześniej owa intymność w pokazaniu spojrzeń, zbliżeń twarzy, jest jedną z rzeczy, która podobała mi się w "Aleksandrze" najbardziej. Zgadzam się w tej mierze z tobą całkowicie.
Swoją drogą wydaje mi się, że wiele rzeczy w tym filmie krytykowanych jest z niewiedzy... orły, węże, kreski wokół oczu Hefajstiona. Być może Stone sam sobie jest winny, że rzuca widza w realia epoki bez wyjaśnień.
W greckich mitach i historiach prawdziwych zawsze rys bohaterstwa łączył się z prawdziwym szaleństwem. Stone zaprezentował geniusz, lecz nie szaleństwo. Bez tego jednak Aleksander zdaje się postacią niepełną, połowiczną, nie pasującą do epoki. Miał absolutnego fioła na punkcie Achillesa i własnego protoplasty Herkulesa. Stone jednak w tym miejscu podążą za ikonografią popkultury. Achilles z "Troi" nie ma w sobie ani krzty owego gniewu opiewanego przez Homera. Herkules kojarzy się nam z mięsistym bohaterem z serialu, który nie byłby w stanie zamordować własnych dzieci. Aleksander Stone'a też zostaje tego pozbawiony. I to jest przyczyna główna, dla której uważam film Stone'a za rozczarowanie.
Jakieś ziarno prawdy w tym jest: w tej ucieczce przed matką, w tym przeciwstawianiu się światu. Aczkolwiek ucieczka jest dużo lepszym rozwiązaniem niż codzienne obcowanie z kobietą jej pokroju. Pozostawanie pod wpływem takiej kobiety byłoby prawdziwą mękę połączoną z utratą szacunku dla samego siebie. Wobec czego stwierdzam, iż Aleksander nie mógł zrobić nic lepszego jak uciec. Trudno natomiast uciec przed pocztą czy telefonem, chyba że ostentacyjnie zerwiemy wszelkie więzy (jakie to jednak niekulturalne, a Aleksander był przecież człowiekiem kulturalnym, nawet jeśli równocześnie okrutnym). Już samo to jednak (chociaż nie znam prawdy), że nie ściągnął matki do siebie mimo jej usilnych próśb, czyni go w moich oczach bohaterem, nawet gdyby nie był Jakimś Tam Wielkim. Chylę czoła przed konsekwentnym uporem (mimo namów Hefajstiona).
Kreski wokół oczu miał później i sam Aleksander... ;-)
Chociaż akurat tej symboliki nie bardzo rozumiem (jednak mi nie przeszkadza, może być przecież kwestią mody).
No ja tej ucieczki nie optrafię oceniać tak jak ty.
Aleksander był osobą na tyle charyzmatyczną, ambitną, że jego ucieczka niczym fala tsunami zmiatała wszystko, co stanęło mu na drodze. Jednak jako człowiek, jednostka moim zdaniem uciekając zaprzepaścił szansę na rozwój. Cóż, w tej kwestii jestem zwolennikiem Junga i Freuda. Imperium Aleksandra było objawem jego zaburzonej psychiki i trudno mi się tym zachwycać, jeśli ceną był marazm psychiczny.
Nie wiem, co mówią Freud czy Jung na ten temat, wiem natomiast, jaką męką jest przebywanie tuż pod ręką osoby, która chce nas pożreć. I wtedy jedyne, co moim zdaniem można zrobić, to odejść. Można to nazwać ucieczką, można to nazwać powrotem do samego siebie. Trzeba sobie zostawić też dużo czasu, aby z problemem się uporać. My możemy dać sobie taki czas. Aleksander jako król i jako głównodowodzący armii tego czasu nie miał. Więc rekompensował sobie swoje problemy inaczej. Nie wiem, co mógłby zyskać, czy też co zyskuje każdy z nas, pozostając w toksycznym układzie. Dla mnie rozwój w takich warunkach nie byłby możliwy. Byłby tylko rosnący gniew.
Oczy malowali sobie Persowie i Egipcjanie - jeśli robią to Aleksander i Hefajstion to dlatego, że tylko oni wierzą w szacunek dla innych kultur i możliwość zbudowania ponadnarodowego imperium. Także stroje noszą egzotyczne (z punktu widzenia Macedończyków), lokalne - najpierw obszerne szaty perskie, potem długie kaftany i spodnie, jak w Azji Środkowej i Indiach.
cholera jestem pod wrazeniem jesli sam to wymysliles / las wielkie brawa szczegolnie za ocene obecnych dziel historycznych Krol Artur itp na te filmy brak slow i ja takze nie popieram ogolnego zachwytu co do Gladiatora albo nawet wiecej moim zdaniem ten film niczym wielkim sie nie wyroznia ciezko mi sie wogole utozsamic z tym bohaterem nawet jego smierc wcale mnie nie poruszyla i byla mi obojetna, jedyny film za ktorym stoje murem jest Braveherat ale nie bede go opisywal bo po prostu brak mi slow mam chyba zbyt maly zasob slownictwa zeby moc to zrobic po prostu najwspaniajszy film jaki kiedykolwiek widzialem i nie tylko z seri historycznych a Alexander z tych wlasnie ostatnich najbardziej mu moze do piet siegac - Ary