"Drugsploitation", pod przykrywką poważnej przestrogi przed zgubnym wpływem wszelakich narkotyków przemycające przede wszystkim potężną dawkę golizny. Tytuł jest wysoce mylący, gdyż z książką Lewisa Carrolla nie ma to zupełnie nic wspólnego. Pseudo-dokumentalna forma, zero dialogów (tylko "pouczający" głos narratora plus okazjonalnie wypowiedzi głównej bohaterki z offu), zero akcji. Przez pół filmu patrzymy jak goście próbują rozebrać panny (idzie im to wyjątkowo topornie), obściskują się z nimi, tarzają na podłodze, itp. Kiedy wreszcie tytułowa Alice zażywa LSD, czarno-biały obraz zostaje zastąpiony kolorowym, ale jej wizje bynajmniej do porywających nie należą: znów golizna i niewiele ponadto. Ogólnie rzecz biorąc film jest skrajnie głupi i tandetny, jak przystało na rasowe kino eksploatacji. Mi to przywodziło na myśl nieudolne eksperymenty Dwaina Espera z lat 30-ych o wiele mówiących tytułach "Marihuana" czy "Sex Madness" - ten sam niby-umoralniający ton i żerowanie na sensacyjnym temacie jako główna siła napędowa. Dziewczęta, które występują w tym dziełku sprawiają wrażenie jakby twórcy zabrali je na "plan" prosto z jednego z hollywoodzkich bulwarów, gdzie właśnie oczekiwały "na okazję". Tak też pewnie było. Wartości - tak pod względem artystycznym, jak i (zwłaszcza) edukacyjnym - nie ma to żadnej, ale też trzeba by być chyba skończonym kołkiem, żeby oczekiwać jakichkolwiek przydatnych treści po tego typu pozycji. Traktować należy jako ciekawostkę, i to tylko dla koneserów.
Tak jak mówisz. Spodziewałem się, że film wciągnie mnie w prawdziwy psychodeliczny "trip" i wniesie coś ciekawego tak jak np. 'The trip". Jednak po obejrzeniu tego filmu jestem bardzo rozczarowany tym, że prawie przez 40 minut mamy do czynienia z rozbieraniem kobiet, jaraniem zioła w dziwny sposób (bardzo "realnie" to wygląd) do tego ten dobijający głos narratora, który brzmi wprost z amerykańskich filmów propagandowych... 0 dialogów, debilnie przedstawiony świat i jedna wielka żenada. Jedyne co podobało mi się w tym filmie to muzyka...