Rozumiem, ze mial byc to film o poszukianiu kobiecej tożsamosci, o seksualnosci, cielesnosci ale chyba przede wszystkim wyszedl obraz o totalnie zagubionej kobiecie i tyle. To co mnie najbardziej wkurza w tym filmie, to fakt, ze oglądając go, uczucia bohaterki odczytuje sie jako manifest wszystkich kobiet, a to jest nie fair. Nie lubie jej postaci, od poczatku zachowuje sie w taki sposob, ze nie ma prawa czuc sie inaczej, ani oczekiwac innego traktowania. Pani reżyser moze i miala dobre checi ale nic z tego nie wyszlo. Jedna z pierwszych scen, kiedy bohaterka zdejmuje biustonosz i widac ostre slady na jej ciele, odgniecione biustonoszem, biedaczka, tak cierpi, jejku... Nie no to są jakies kpiny chyba. Rozumiem, ze w zyciu rola kobiet bywa trudna, chociazby sprawa maciezynstwa itd, ale pregi po staniku? Ta scena osmiesza ten film, zreszta nie ona jedna. Caly obraz sklada sie z momentow naciąganych, na sile, pretensjonalnych jak cholera. Caly ten obraz mozna bylo z powodzeniem zastapic sceną wyciskania pryszcza, to przweciez tez element naszej cielesnosci, brrr.
Nie lubie tego filmu, nie lubie bohaterki, a szczegolnie wlasnie za to , ze odbiera sie go jakos obraz o kazdej z nas. Nie, nie, i jeszcze raz nie.