Kocham ekranizację Kevina Sullivana, a Ania i Gilbert nawet w trakcie lektury mają dla mnie twarze Megan Follows i Jonathana Crombie. Jednak powstała już ponad 30 lat temu, więc kwestią czasu było nakręcenie nowej. No i jest. Lepsza? Gorsza? Na pewno inna.
Przede wszystkim wygląd nowych postaci niespecjalnie przypadł mi do gustu. W zasadzie do zaakceptowania jest tylko pan Philips :-) Jednak kiedy już odsunę na bok swoją niechęć do wyglądu postaci, to ich koncepcja wydaje mi się spójna, a gra aktorska te postaci broni. Martin Sheen jest ciepłym, dobrotliwym Mateuszem i jest to rola naprawdę dobrze zagrana. Sara Botsford jest Marylą mniej szorstką i uszczypliwą niż jej filmowa poprzedniczka, a Ella Ballentine nie ma temperamentu ani zmysłu komicznego Megan Follows - ale grają po prostu w innym filmie.
Bo ta ekranizacja nie opowiada nam o Ani wpadającej ciągle w tarapaty z powodu temperamentu lub skłonności marzycielskich. Mówi natomiast o godności dziecka. Ania traktuje ludzi z szacunkiem (charakterystyczna jest – dopisana - scena z Minnie May) i tego samego wymaga dla siebie. Wpada w gniew wówczas, gdy traktuje się ją przedmiotowo, wyśmiewa, upokarza. Dlatego z wszelkich scen szkolnych i z jej relacji z Gilbertem zachowano jedynie słynne rozbicie tabliczki... I stąd dopisana scena z Mateuszem brudzącym wyjściowe ubranie: bo on jest jedynym dorosłym, który ma szacunek dla dziecka i traktuje je poważnie, dlatego ubrał się na jej spotkanie w najlepszy garnitur.
Sam film koncentruje się na relacji Ani z jej opiekunami. Zmieniając fabułę i czyniąc z podróży na dworzec po Anię i z Anią swoistą klamrę, film pokazuje przede wszystkim, jak rodzeństwo Cuthbert zmieniło się pod wpływem Ani, jej ciekawości i zachwytu światem.
Sfilmowana została dokładnie połowa powieści – 18 z 36 rozdziałów. Szkoda niektórych scen, które wypadły – przede wszystkim Mateusza kupującego sukienkę :-) Niektóre skróty okazały się znakomite – choćby scena przeprosin pani Linde. Z dopisanych scen podobały mi się zajęcia Ani w gospodarstwie. Zresztą w tym filmie wszyscy są bezustannie zajęci pracą. A przy tym rzuca się w oczy, jak duże i świetnie urządzone mają domy.
Można by polemizować z pomysłem, że Maryla zdecydowałaby się na oddanie Ani po jej prawie rocznym pobycie na Zielonym Wzgórzu, ale była to decyzja zgodna z duchem tamtej epoki. Na szczęście na czas zauważa, że także niebogaci i ciężko pracujący mają wszelkie warunki na przyjęcie pod swój dach i godne wychowanie dziecka. A przy okazji odkrywa, także na nasz użytek, że niestandardowe rodziny też są rodzinami :-)
Nie sądzę, żeby nowa ekranizacja zyskała większą popularność niż klasyk Sullivana. Ale podoba mi się, że ktoś spojrzał na powieść świeżym okiem i wydobył na pierwszy plan problemy, które umykały w opowieści o przyjaźni i rywalizacji szkolnej. Bo zawsze warto próbować powiedzieć widzom coś nowego :-)
A co do ekranizacji Ani z Zielonego Wzgórza , kolejną przygotowuję stacja CBC - Tym razem będzie to 8 odcinkowy serial .
Słyszałam, bardzo jestem ciekawa. 8 odcinków to dużo czasu, można bardzo skrupulatnie zekranizować. Ale zdaje się, że sporo też zostanie dopisane.
Możliwe - Jak wiadomo castingi do roli Ani już się zakończyły , mam nadzieję że wybiorą odpowiednią aktorkę .
Choć i tak dla mnie Anią na zawszę będzie Megan Follows .
Ale bardzo także chciałby zobaczyć ekranizację późniejszych przygód Ani , kiedy jest już dorosłą kobietą - W roli Anni chciałbym aby wystąpiła Emma Stone .
Nową produkcją CBC jestem oczarowana. Choć wiele zmienia w stosunku do oryginału, to jest to ujmująca interpretacja.
Też lubię do dziś oglądać starą "Anię". Czytałam w dzieciństwie chyba wszystkie części, ale powiem szczerze bardziej kochałam "Emilkę ze Srebrnego Nowiu". Nigdy nie widziałam ekranizacji, chyba czas poszukać.
Czytałam "Emilkę", ale dużo później i chyba za późno, żeby zrobiła na mnie większe wrażenie niż "Ania"... Bardzo lubię natomiast "Błękitny zamek", którego ekranizację widziałam w postaci spektaklu TV z Ewą Żukowską. Szkoda, że tej powieści nigdy nie przeniesiono na duży ekran. A serial na podstawie "Emilki" ma 47 odcinków, godzinnych. Dużo oglądania :-) Jeśli gdzieś znajdziesz, daj znać, czy warto się za to zabierać.
Czytałam na filmwebie, że można go znaleźć Mam nadzieję, że moją córkę kiedyś zainteresuję książkami i filmami o Ani Ma dopiero roczek, aż strach pomyśleć na czym się będą wzorowały dzieci za kilka, kilkanaście lat
"Błękitny Zamek" był emitowany jako spektakl w telewizji? I ja to przegapiłam???... No to lipa, bo uwielbiam książkę i co jakiś czas do niej wracam.
Nawet dwukrotnie :-) Pierwszy raz z Ewą Żukowską (1976, ale na pewno później to powtarzano), drugi - z Marią Ciunelis w roli Joanny (1996). Ten drugi też przegapiłam... ale może powtórzą? A w ogóle to czas na nowy, znów minęło 20 lat...
"I stąd dopisana scena z Mateuszem brudzącym wyjściowe ubranie: bo on jest jedynym dorosłym, który ma szacunek dla dziecka i traktuje je poważnie, dlatego ubrał się na jej spotkanie w najlepszy garnitur."
No nie wiem, ja to bardziej odebrałam w ten sposób, że twórcy postanowili zrobić z Mateusza element komediowy (w każdym szanującym się filmie musi być jeden, a skoro postać Ani została właściwie wyprana z charakterystycznego dla niej komizmu, trzeba poszukać kogoś innego, a któż nadaje się do tego lepiej niż stary kawaler rozmawiający ze świniakiem...). Bo jego wyjściowe ubranie to żadna chwalebna inwencja twórców - w książce też się wystroił (bo jechał do miasta, po prostu - nie wypadało jechać w ubraniu roboczym), czym właśnie wzbudził ciekawość pani Linde, tak bardzo było to nietypowe.
Żeby nie było - rozumiem, że ta wersja jest po prostu "inna", bo bez sensu byłby robić kalkę filmu sprzed 30 lat, i jako taka ma swoje własne wady i zalety (spodobało mi się nieco bardziej ludzkie przedstawienie pani Małgorzaty - ta scena z Anią jedzącą po raz pierwszy w życiu lody było bardzo urocza; Diana też byla słodka). Tylko nic nie poradzę na to, że nie podoba mi się ta łagodniejsza wersja Maryli (jako że jej główną cechą była typowo wiktoriańska oschłość w stosunku do dzieci, w jej przypadku niemal przerysowana), rozgadany Mateusz padający na twarz w błoto, och-jakie-to-zabawne (litości... Sama mam dziadka, który jest takim samym typem osobowości jak oryginalny Mateusz, więc z doświadczenia wiem, jakie znaczenie ma to, kiedy osoba zwykle milcząca wreszcie się odezwie - zawsze uważałam, że to była główna siła Mateusza jako postaci) oraz zdecydowanie niezbyt przystojny Gilbert.
Uważam też, że film mógłby obyć się bez tych typowo dickensowskich wstawek przedstawiających życie Ani w sierocińcu czy u kolejnych opiekunów. Myslę, że książka wystarczająco podpowiadała, że nie było ono usłane różami, nie trzeba jeszcze widza walić przez łeb kijem baseballowym i łopatologicznie pokazywać, że pan Thomas czy Hammond (nie pamiętam) był najprawdopodobniej skorym do przemocy pijusem. Groźba pracy w fabryce i baty w sierocińcu mnie trochę rozśmieszyły - to pierwsze jest zbyt dickensowskie, a to drugie jakby żywcem wyjęte z "Jane Eyre" - a pamiętajmy, że były to już lata przy końcu wieku, najprawdopodobniej około 1895 roku (o czym świadczą szerokie bufki na rękawach; a to, że generalnie rachuba lat się potem, w "Rilli", nie zgadza, to już wina autorki książki), zdecydowanie bardziej humanitarne dla dzieci.
Masz rację co do Mateusza, moja pomyłka - zaufałam pamięci, kiepskiej, jak się okazuje :-) W każdym razie wypadek ze świnią i strata czasu wyjaśniały spóźnienie. A w tamtym czasie spóźnienie było afrontem. Przy okazji: podobna scena w adaptacji Sullivana wydarzyła się Ani i Dianie. Też dopisana, w ramach dowcipu... Może to takie nawiązanie? Nie, żebym broniła, próbuję jakoś zracjonalizować, bo generalnie odstawała od całości. Natomiast nie zauważyłam, żeby Mateusz był jakoś rozgadany, wręcz przeciwnie. Czy ich dialog w bryczce nie był dokładnym powtórzeniem dialogu z powieści?
Sceny z "poprzedniego życia" chyba jednak bronią się przy koncepcji skoncentrowania się na relacjach z Cuthbertami. To nie widz, to Maryla ma się przekonać, że jest w stanie stworzyć lepszy dom dla Ani niż większość innych ówczesnych rodzin, zresztą to autorka zasugerowała, że mąż pani Thomas był pijakiem...
Co do batów, masz rację, też skojarzyły mi się z "Jane Eyre". Chociaż pamiętam jeszcze takie metody z własnych czasów szkolnych, a nie są one aż tak odległe :-)
Cuthbertowie byli prezbiterianami, bardzo przywiązanymi do idei purytanizmu, stąd dziwne metody wychowawcze Maryli i jej oschłość jako główna cecha charakteru. Czy współczesny widz, zwłaszcza bardzo młody, zrozumiałby, że te metody wynikają z dobrych zamiarów, a nie z chęci np. przyoszczędzenia na dziecku (brzydkie sukienki)? Maryla z początku powieści jest bardzo surowa i ta surowość w XXI wieku nie jest odbierana pozytywnie, jako coś, co może w dziecku wykształcić dobre cechy. Nie wiem, czy - gdyby pozostawić tę jej powieściową oschłość i surowość - dałby się obronić zachwyt Ani nad nowym życiem pod jej opieką...
Cóż, jeśli młody widz nie zrozumie tego czy owego, to może albo poprosić kogoś starszego o wytłumaczenie (może polonistkę?, mamę?), albo spróbować sobie wyguglać cokolwiek. W naszym skomputeryzowano-ztabletyzowanym społeczeństwie nie róbmy z dzieci niedorajd, jestem pewna, że połowa z nich zna się na smartfonach lepiej niż ja... A znalezienie odpowiedzi na to pytanie tylko wyszłoby im na zdrowie, nauczyłyby się czegoś nowego.
Generalnie nie jest dla mnie dobrym argumentem dostosowywanie czegoś do naszych czasów, bo tak, bo współcześni by nie zrozumieli/nie chciałoby im się zastanowić czy czegoś poszukać. To zwykłe zachęcanie do lenistwa już i tak rozleniwionego umysłowo społeczeństwa. Nie zawsze było tak jak jest teraz i dobrze, żeby ludzie byli tego świadomi, bo inaczej zapominimy, że nic nie jest nam obiecane z góry, że trzeba uczyć się na błędach naszych przodków, że obecny stan wszystkiego dokoła nas wcale nie jest trwającym wieczność pewnikiem. Chociaż za pomocą historii nie obliczysz sobie zwrotu podatku PIT, nie wydaje mi się, by przez to była mniej potrzebna ;)
A poza tym łagodna Maryla nie jest TĄ konkretną Marylą, Marylą od pani Montgomery. To całkiem inna Maryla. Bo właśnie cała ta jej surowość na początku sprawia, że czytelnik bardziej się rozczula widząc, jak później łamie się w sobie, zwalcza sztywne wiktoriańskie zachowanie, i jest w stosunku to Ani czuła (zwłaszcza że na wytłumaczenie jej postępowania oraz zachwytu Ani tak, żeby dziecko zrozumiało, wystarczyłyby jakieś dwa zdania, dzieci są bardziej kumate niż przypuszczamy, a i dowiedziałoby sie przy okazji czegoś ;)). Myślę, że ważną częścią w przedstawieniu relacji Ani i jej opiekunów jest to, że na dłuższą metę opowieść pokazuje, że ta oschła surowość właśnie wcale nie jest niezbędna w wychowaniu oraz to, że pod wpływem dziecka dorośli też mogą zmieniać się na lepsze (!). A jak to pokazać, skoro Maryla już od początku jest w sumie całkiem spoko?
OK, pod warunkiem, że ekranizacja dałaby sobie czas na tak gruntowną zmianę charakteru Maryli (bo ona i tak się zmienia pod wpływem Ani i to jest pokazane). W powieści trwa to kilka lat, film obejmuje niecały rok.
Dzieci wiele zrozumieją, to prawda, ale żeby zrozumieć, muszą wiedzieć. A patrząc obiektywnie, powieściowa Maryla ma zasady pastorów z dramatów Bergmana i niełatwo, nie mając pojęcia o tamtych czasach zrozumieć, że jest dobra i chce jak najlepiej :-)
Właśnie przed chwilą widziałem film. Jako że jestem fanem książki i miłośnikiem filmu z Megan Follows z 1985 z niecierpliwością czekałem na nowszą wersję. I muszę powiedzieć że mam mieszane uczucia, co do nowego filmu.
Po pierwsze Ania - Ania w nowszej wersji w porównaniu z Anią Megan, to przepaść i istne lata świetlne. Cały temperament i wybuchowy charakter, jaki miała Ania zarówno w książce jak i w starszym filmie, tutaj znika. Nawet te najbardziej "wybuchowe" momenty, nie są wybuchowe, a są jedynie delikatnym, przytłumionym głosem sprawiedliwości Ani. Gdyby Ania była taką nieporadną, słodką, wygadaną ciapą, nigdy by się jej nie udało wytrwać w sierocińcu, w domu pani Thomas i w wielu innych strasznych momentach. To właśnie jej temperament, to że nie dawała sobą pomiatać, miała (choć też pewnie trochę zachwiane) ale miała poczucie własnej wartości. Nie wiem jaki cel przyświecał twórcom, ale jeśli chcieli tu pokazać silną osobowość Ani, to skopali na całej linii. Punkt dla wersji z 1985 :)
Drugą porażką wersji 2016 jest Mateusz. Choć sam aktor gra dobrze, to jednak jego postać po prostu... nie jest Mateuszem. Mateusz jak wiemy z książki miał bardzo introwertyczną naturę, mało mówił, dużo myślał. Wiemy że nie lubił kobiet, a w szczególności małych dziewczynek, bo się po prostu ich bał, co wynikało z faktu, że wyobrażał sobie, że te po cichu się z niego podśmiewują. Raz na jakiś czas, i to bardzo nieśmiało, Mateusz rozmawiał z Anią, bądź sugerował jej coś. Ale nigdy nie był tak wygadany jak w filmie z 2016 roku. Rozumiał Anię i był jej największym przyjacielem i opiekunem. W nowszej wersji, tak jak ktoś już zauważył gra skrzypce komediowe, ale także gra poczciwego, wygadanego, niezdarnego dziadka. Mateusz nigdy by nie powiedział pierwszy Pani Linde "Dzień dobry" jak to było w nowym filmie. Prędzej by skiną uprzejmie i szybko odwrócił wzrok. Plus dla wersji z 1985
Maryla - nie jest tak ostra i dystyngowana, jak w książce i w starszym filmie. Ma własne zasady i to widać. Widać też to jak przywiązuje się do Ani. Z Marylą mam problem, nie chodzi o wizualną stronę postaci, ale o charakter. Zarówno w obu wersjach z 85 jak i tę z 2016, nie do końca oddano ducha tej postaci. W orginalnym filmie była za ostra, a w nowszej wersji jest zbył łagodna i wyrozumiała. W nowszej wersji Ania nie jest dla Maryli ewenementem, a źle, bo te różnice, przybliżały Anię i Marylę do siebie. Co najbardziej mnie zdenerwowało w nowszej wersji to to, dlaczego Maryla nie wyszła za mąż - bo jej mama nie pozwoliła. No sorry, ale to trochę było inaczej - Maryla pokłóciła się z Blythem, a kiedy starał się o jej przebaczenie, ta chciała go wpierw ukarać, wiec się rozstali.
A skoro o Blythach mowa - Gilbert w wersji 2016 - bez komentarza. Relacja Ania - Gilbert - porażka. Najbardziej mnie zdenerwowała scena z przygotowań, kiedy Gilbert trzyma Ani drabinę, a ona "niby zła" uśmiecha się pod nosem i odchodzi. Uśmiech w stylu "on mi się nawet podoba" TO NIE JEST ANIA!!!! Normalnie to by głowę podniosła do góry, nosa zadarła wysoko, i nie odezwałaby się do niego ani słowem. A w wersji 2016 Ania mówi jeszcze Gilbertowi dziękuję. Bez komentarza.
Pani Linde - tak samo, bez komentarza :/
Ale by już nie marudzić tak na ten film powiem - plenery i muzyka fajne, tylko że plenery zbyt przecukrzone.
Scenariusz jeśli idzie o wydarzenia z książki jest w miarę ok, większość tego co jest w książce jest i w filmie, chociaż zabrakło mi sceny w lesie duchów, jak Ania biegła po krój do Diany wieczorem (świetna scena w książce) i paru innych smaczków.
Podsumowując - nic nowego - wersji z 1985 nic nie przebije, bo jest to ARCYDZIEŁO SULILIVANA :) Natomiast co do tej wersji... miło mi się oglądało, z niecierpliwością czekam na drugą część Ani (wiem że powstanie) i mam nadzieję, że w końcu zekranizują pozostałe książki, jeśli nie w formie filmów, to przynajmniej w formie serialu, który ma mieć premierę w 2017 roku. Zacieram ręce :)
Generalnie ten film to ekranizacja połowy powieści, w dodatku skupiona na jednym problemie, dlatego całe mnóstwo fajnych scen (niezwiązanych z głównym tematem) wyleciało, a inne zostały zmienione (choćby "wyzwanie" Ani przez Józię Pye, które tutaj angażuje Mateusza). Pamiętam adaptację sceniczną "Ani" w Teatrze Wybrzeże (z Przemysławem Babiarzem w roli Gilberta, tak, tak!) - tam głównie skupiono się na relacjach szkolno-koleżeńskich i te dwie realizacje (film i sztuka) niemal całkiem się mijają. Tu Gilbert był postacią trzecioplanową i ktokolwiek by go zagrał, nie miało to specjalnie znaczenia... o ile oczywiście w tej samej obsadzie nie nakręcą kolejnego filmu :-) Ta scena przygotowań do przedstawienia, która Ci się nie podoba, nakręcona jest w duchu przedświątecznym, wkrótce wszyscy zaśpiewają kolędę (?), nastąpi ogólne pojednanie, wspólnota i ciepło - jak tu zachować nienawiść do Gilberta?
Ekranizacja Sullivana jest o wiele pełniejsza i na pewno bardziej przystaje do powieści (szkoda tylko, że im dalej, tym gorzej i kolejne filmy były już tylko dalekim echem twórczości Montgomery). Obecna wywołuje mieszane uczucia, także dlatego, że jest wybiórcza, a prawdziwy fan chciałby mieć Ani jak najwięcej...
"film to ekranizacja połowy powieści" - dlatego napisałem, będzie druga część filmu, bo czytałem wywiad z aktorem grającym Mateusza :)
Ekranizacja Sullivana jest o wiele pełniejsza i na pewno bardziej przystaje do powieści (szkoda tylko, że im dalej, tym gorzej i kolejne filmy były już tylko dalekim echem twórczości Montgomery). - dlatego z niecierpliwością czekam na takie ekranizacje, bo choć uwielbiam dalsze części Ani w reżyserii Sullivana, to jednak boli mnie to, że nie mają z książkami wiele wspólnego :/
http://www.theguardian.pe.ca/News/Local/2016-07-18/article-4591722/Another-Anne- of-Green-Gables-movie-reportedly-on-the-way/1
Martin Sheen chyba wie, co mówi... Dobrze, że pociągną historię Ani. I może w międzyczasie Gilbert wyprzystojnieje :-)
@ACCb - piszesz "... (charakterystyczna jest – dopisana - scena z Minnie May)..." - o którą scenę ci chodzi? O tą w której Ania leczy Minnie May, która zachorowała na krup? Przecież to jest normalnie w książce. Poza tym jest to bardzo ważna scena, bo dzięki temu Pani Barry wybacza Ani upicie Diany i pozwala im się z powrotem przyjaźnić.
A co do samej ekranizacji, to po pierwsze zadziałał u mnie tzw. "efekt Harrego Pottera" - Ania z Zielonego Wzgórza, już zawsze będzie miała dla mnie twarz Megan Follows, a Mateusz zawsze będzie mi się kojarzył z Richardem Farnsworthem. Nowej Ani brakuje dziecięcej radości i właśnie tego zabawnego ciągłego wpadania w tarapaty. No i kompletna porażka - Gilbert nie dość że jest zwyczajnie brzydki (jak dobrze pamiętam to w książce był raczej najprzystojniejszy w klasie), to jeszcze jest zbyt młody (w książce był starszy od Ani o kilka lat, co akurat u dzieci/młodzieży raczej rzuca się w oczy). No i kompletna porażka - scena z przygotowań, kiedy Gilbert trzyma Ani drabinę, a ona "niby zła" uśmiecha się pod nosem i odchodzi. Jak napisał wyżej @adidos09: "...Uśmiech w stylu "on mi się nawet podoba" TO NIE JEST ANIA!!!! Normalnie to by głowę podniosła do góry, nosa zadarła wysoko, i nie odezwałaby się do niego ani słowem. A w wersji 2016 Ania mówi jeszcze Gilbertowi 'dziękuję'." Samo to "dziękuję" od biedy mogło by zostać, gdyby było wypowiedziane z właściwą Ani z pogardą i wyniosłością w stosunku do Gilberta, i gdyby potem odeszła z dumnie z zadartym nosem, bez tego uśmieszku.
Jeśli chodzi o same przedstawienie postaci, to nie pasuje mi łagodniejsza Maryla. W "sullivanowskim" klasyku, jak i w książce surowsza Maryla sprawia, że wątek, gdy Maryla postanawia jednak zatrzymać Anię jest bardziej wzruszający i jej surowość także bardziej pasuje do starej panny jaką była, Postaci Ani, jak juz wyżej napisałem, brakuje właśnie tego ciągłego i nieumyślnego wpadania w tarapaty i dziecęcej radości z prostych rzeczy (scena z lodami to trochę za mało, przy mało przekonujących zachwytach Ani nad przyrodą itp.) No i sprawa podstawowa - to czego najbardziej nie toleruje w ekranizacjach, to odstępstwa od książki, czy dopisywanie scen i wątków. Ekranizacja zawsze wymusza pewne skróty i uproszczenia, tym bardziej nie znoszę, gdy pomija się istotne wątki, czy sceny i jednocześnie dopisuje fikcyjne. A nawiązując do tytułu "Warto próbować" myślę że po takiej ekranizacji jak "sullivanowski" klasyk, NIE WARTO próbować, bo cholernie ciężko zrobić jeszcze lepszą ekranizację. Do tego jeszcze wkurza mnie w ogóle całe to robienie remake'ów, twórcy silą się na coś innego, a i tak całośc trąci "odgrzewanym kotletem", podczas gdy tysiące ciekawych historii, czy ksiązek czeka na swoją PIERWSZĄ porządną ekranizację.
Scena z Minnie May w powieści opisana jest tymi słowami: "Minnie nie chciała wziąć lekarstwa, ale Ania nie darmo przecież wychowała trzy pary bliźniąt. Dziecko musiało więc połknąć nie jedną łyżkę ipekakuany, lecz kilka w ciągu tej
długiej, pełnej niepokoju nocy". Tymczasem w filmie Ania długo siedzi przy łóżku Minnie i róznymi sposobami namawia ją do połknięcia lekarstwa. Podać lekarstwo dziecku można na różne sposoby, np. zatykając nos i wlewając do gardła, można nakrzyczeć i wmusić z pozycji autorytetu. Ania łagodnie przemawia do małej i powoduje, że ta sama decyduje o przyjęciu leku. O to mi chodziło, kiedy - pisząc o poszanowaniu godności - powołałam się na tę scenę.
Dopisywania scen i wątków było też sporo w klasyku Sullivana (przy czym mówimy o pierwszym filmie, bo tylko on tak naprawdę jest wierną ekranizacją) - choćby udział Ani i Diany w zawodach na pikniku albo wypadnięcie Józi Pye z łódki. Jeśli pasuje do tej historii, to czemu nie, słabiej pamiętający powieść mogą nawet nie zauważyć :-) Z drugiej strony - jest taka scena w "Dumie i uprzedzeniu" z 2005 roku, w której Charlotta Lucas tłumaczy Elisabeth, dlaczego zdecydowała się na małżeństwo z okropnym panem Collinsem. Tej sceny Jane Austen nie musiała napisać, bo czytelnicy z początku XIX wieku doskonale znali odpowiedź. Niestety, współczesny widz nie ma już tej wiedzy i dobrze, że ta scena powstała. A zmierzam do tego, że każde odczytanie jest interpretacją i każdy, kto weźmie się za adaptację dzieła literackiego czyni to we własny sposób. Czasy takich prostych, bezpośrednich przeniesień na ekran minęły - podejrzewam, że wraz z zanikaniem wiedzy o mentalności ludzi przedstawianych w książkach. Pewne rzeczy trzeba wytłumaczyć, przypomnieć czy przełożyć na współczesny język.
Nie burzę się przeciw kolejnym ekranizacjom, choć oczywiście nie muszę się nimi zachwycać, jeśli są - w moim mniemaniu - nieudane. Nawet w najsłabszej można znaleźć coś dla siebie - jakieś nowe ujęcie problemu, niezauważony dotąd rys postaci. Ale w jednym przyznaję Ci rację w 100 procentach: jak już zrobią te kolejne ekranizacje "Ani", to stanowczo domagam się pierwszej ekranizacji "Błękitnego zamku"!!!
Ależ Jane Austen dosłownie wyjaśniła w książce, dlaczego Charlotte poślubiła pana Collinsa - nie w dialogu z Lizzy, co prawda, ale wyjaśniła. W 22. rozdziale najpierw opisuje, że cała rodzina cieszy się (z różnych powodów), że nie umrze ona jako stara panna, a potem dobitnie wyjaśnia, dlaczego, pomimo ogólnego bycia niewychowanym i wkurzającym, pan Collins zdobywa Charlotte - gdyż ma ona już 27 lat, nie ma dużego posagu i nigdy nie była ładna. Tak więc scena w filmie nie jest niczym nowym - po prostu scenarzysta sprytnie przerobił narratorski opis Austen na dialog.
Masz rację, tak to jest, jak się polega na pamięci zamiast podejść do półki i sięgnąć po książkę :-)
Musze przyznac - kompletnie nie rozumiem zachwytow nad Megan Follows i chociaz nie obejrzalam jeszcze nowej wersji, to starej wersji nie lubie i musze przyznac, wlasnie ze wzgledu na nia. Wiele osob bije piane, ze nowa ekranizacja odbiega od pierwowzoru, ale to co zrobiono kolejnym czesciom Ani, z Megan Follows w roli glownej, to juz nie ekranizacja, ale luzno powiazany film. No i najwazniejszy zarzut. Ania, pomimo, ze ruda byla opisana w ksiazce jako pieknosc, szczegolnie w okresie studenckim. Megan Follows jest totalnie brzydka - nie ujmujac jej nic ze zdolnosci aktorskich, to z Ania laczyly ja tylko rude wlosy.
Ale fakt faktem, ze dla mnie Batmanem na zawsze juz pozostanie Michael Keaton, chociaz rola Christiana Bale'a byla przeciez swietna... stad potrafie pojac dlaczego dla niektorych nowa wersja, z nowa Ania, to swietokradztwo.
To może ci się spodobają wyłupiaste oczy "nowej" Ani... Powodzenia. Wolę MF. Pozdrawiam
Kurde, nie pamietam jej wylupiastych oczu, ale pamietam, ze film byl zastraszajaco nudny, wiec nie mam ochoty na powtorke, tylko, zeby sie przekonac jakie miala oczy. Megan Follows zagrala lepiej, ale wciaz mi sie nie podoba jako Ania.
Już myślałam, że tylko ja do tego tak odchodzę... no, przynajmniej częściowo :) O ile podobała mi się Ania wykreowana przez Megan Follows, to też uważam, że z wyglądem średnio trafili- ja jednak od zawsze skupiałam się na nosie, który książkowa panna Shirley miała przecież idealny- a Megan zdecydowanie nie. Nie zgadzam się jednak, by w którejkolwiek części książki Ania była opisana jako piękność- Lucy M. Montgomery opisywała ją w bardzo charakterystyczny sposób, podkreślając wdzięk, urok osobisty, wrodzone dobre maniery, itp, ale zawsze podkreślała, że Ania klasyczną pięknością nie była- na pewno nie w taki sposób jak Diana, Ruby, czy Krystyna, czyli domniemana narzeczona Gilberta z czasów Redmond.
Czytam, czytam i nie mogę wyjść z podziwu, że zdecydowana większość jest na "nie".
Podobnie jak @Cumartesi, nie rozumiem zachwytów nad "starą" Anią. Ciężko mi się ogląda poprzednią wersję, bo zupełnie nie łączy się to z opisem urody Ani i jej powodzenia wśród mężczyzn. Jest nijaka, brzydka i według mnie, wręcz nie pasuje do roli dojrzalszej Ani. Nie widzę w niej tej eteryczności o której często wspomina Montgomery. Nie przepadam za filmem Sullivana również z powodu Maryli. Owszem w książce jest ukazana jako surowa stara panna, ale w wersji filmowej jest to za bardzo wyostrzone. Można odnieść wrażenie, że nie kocha Ani i jest dla niej wroga. W książce jej postać jednak jest nieco cieplejsza i nawet surowe upomnienia podszyte są jakaś troską. W filmie wydaje się być zimną i ciągle obruszoną osobą.
Wersja z 2016 roku absolutnie mnie zachwyciła. Mam prawie 30 lat, a siedziałam przed tv całkowicie pochłonięta filmem. Przepiękne krajobrazy, bardzo trafnie-według mnie- i "domowo" ukazany dom Cuthbertów. Bardzo fajne te dopisane sceny Ani w kurniku- wypadło naturalnie i dziecięco. W ogóle wybór aktorki na Anię o wiele bardziej trafny, niż w starej wersji. Ella pokazała radosną stronę Ani. Przecież to było dziewczę, które cieszyło się z każdego źdźbła trawy ;) Na twarzy Elli widziałam właśnie ten zachwyt nad wszystkim co wokół.
Zachwyciło mnie szczególnie kilka scen:
Wspomniana już scena z reakcją Małgorzaty na to, że Ania pierwszy raz je lody;
Troska o siostrę Diany, szczególnie ostatni moment, kiedy uśmiecha się do niej;
Wszystkie sceny z Marylą.
Maryla w wersji 2016 to dla mnie mistrzostwo. Nie odjęli jej stanowczości i surowych zasad, ale za to dodali trochę ciepła i miłości dla dziecka, które przyjęła pod swój dach. Książkowa Maryla nie była taka zupełnie nieczuła jak w poprzedniej adaptacji filmowej. Jej postać była poniekąd postacią humorystyczną. Zetknięcie jej oburzenia i surowości z entuzjazmem i wybujałą wyobraźnią Ani, było źródłem kilku zabawnych scen. Nie była również taka stanowcza dla Mateusza. Pamiętacie jak postawił na swoim i kupił sukienkę z bufami dla Ani? Jej niedowierzanie, że ktoś z zewnątrz uznał, ze Ania jest źle ubrana było bardzo komiczne. Z resztą od tej pory Ania była jednym z najlepiej ubranych dzieci;) W filmie Sullivana zrobili z niej surową i bezduszną kobietę. Takie są moje odczucia, stąd zachwyt nad nową Marylą.
Dla mnie filmowa adaptacja z 2016 roku, zdecydowanie na plus. Uważam, ze powieść potrzebowała już "filmowego" odświeżenia i nie mogę się doczekać kolejnej części!
Absolutnie się z tobą nie zgodzę co do ze Maryla nie kochała Ani , z każdy dniem przekonywała się do niej coraz bardziej aż wreszcie pokochała - Tak też było w książę jak i w starej wersji .
Co nowej Ani uważam ja za byt przesłodzoną , książkowa Ania miała swoje własne zdanie i charakterek które idealnie odegrała Megan Follows .
W nowej wersji tym bardziej nie podobali mi się Diana i Gilbert - Gilbert był najprzystojniejszym facetem ze szkoły , niestety ale Gilbert z nowej wersji to nieporozumienie /:
I jak mogli zmienić piękne kruczoczarne włosy Diany w taki nijaki brąz ? /:
Kiedy ja właśnie mówię, że kochała. Była surowa, ale troskliwa i ciepła w stosunku do Ani. Tyle tylko, że nie widziałam tego w starej wersji filmowej. W książce i nowej wersji jest cieplejsza i bardziej...ludzka niż w filmie Sullivana.
Co do Gilberta to trudno się nie zgodzić, aczkolwiek mam mieszane uczucia oceniając urodę aktora w kontekście przystojny-nieprzystojny, bo grał go totalny dzieciak. Z tego co pamiętam, Gilbert był starszy od Ani i był już "młodzieńcem", chłopakiem, a nie chłopcem. W filmie z 2016 gra go dzieciak.
Włosy Diany też bardzo rzuciły mi się w oczy. Miały być kruczoczarne!! :)
I właśnie to jest kolejny powód, żeby sięgać na nowo po już ekranizowane powieści: zawsze jest grupa osób, do których poprzednia adaptacja nie przemówiła. Megan Follows była świetna w pierwszym filmie, w kolejnych już mniej odpowiadała literackiemu wizerunkowi - była za niska, zbyt niezgrabna i za mało eteryczna (dla mnie też jest to jej istotna cecha, odróżniająca ją od innych dziewcząt - pamiętam to porównanie jej do delikatnych narcyzów, podczas gdy piękności z Avonlea porównane były do piwonii...) No i gdzie ten wyjątkowo zgrabny nos? Tyle że zawsze znajdzie się jakiś minus - włosy Elli Ballentine mają niestety zbyt sztuczny kolor :-)
Za to
nowa" Ania jest eteryczna :D :D :D
Ale się uśmiałam... jakąś kretynkę wzięli, co nawet radości nie umie zagrać... Smutne, co zrobili z Anią i jej bujną czupryną... Ale ja się nie znam, za stara jestem...
Nowa Ania ma raptem 15 lat, więc trudno powiedzieć, jak będzie wyglądała jako dwudziestolatka :-)
Natomiast po raz pierwszy na filmwebie spotykam się z określeniem "kretynka" w stosunku do małoletniej amatorki, której sposób gry odbiegał od wyobrażeń osoby tak ją określającej. A byłam dotąd przekonana, że nikt nie jest za stary, by odnosić się do innej osoby z szacunkiem...
Cóż... Wyrwało mi się.... Ale lepiej by zagrała upośledzone dziecko niż Anię z Zielonego Wzgórza... Nie pasuje mi do tej roli...
Pozdrawiam
PS
Widziałam młodsze i były lepsze np. Klan urwisów czy aktorka AnnaSophia Robb (Plaga, Most do Terabiti - czy jakoś tak)... Beznadziejna ta Ella Ballentine... I tyle
Niestety na tym nie koniec - Dalej chcą ,,maltretować'' Anię z Zielonego Wzgórza .
I już szykują nową wersje - tym razem w postaci 8 odcinkowego serialu .
http://natemat.pl/168865,ania-z-zielonego-wzgorza-bedzie-feministka-jej-historia -znow-trafi-na-maly-ekran
http://swiatseriali.interia.pl/news/news-netflix-powstanie-serialowa-ekranizacja -ani-z-zielonego-wzgo,nId,2257154
Chcą jeszcze zrobić z Ani feministkę - Nie no podziękuje ! .
Już jeden gniot wyszedł - ekranizacja z 2008 roku .
Ta ekranizacja jest co najwyżej średnia .
Jaki sens jest tworzy kolejną wariacje, na temat tej pięknej książki ?
Uważam że żadna nowa wersja, nie powtórzy sukcesu z Megan Follows .
Odpowiadam po paru miesiącach wprawdzie, ale mam nadzieję, że miałaś okazję obejrzeć parę odcinków wersji z 2017 i zmienić zdanie.
Po pierwsze nie rozumiem, dlaczego ludzie tak się boją słowa "feminizm". Naprawdę wyobrażałaś sobie, że Ania będzie jakąś zagorzałą sufrażystką czy że może ubiorą ją w spodnie i obetną na krótko? Bo nie rozumiem. Chodziło raczej o wydobycie z Ani feministycznego pierwiastka, który zawsze w niej był obecny, nadanie serialowi bardziej uwspółcześnionego wymiaru. Wszystko to zrobiono z taką finezją, w sposób naturalny, niewymuszony i przemyślany. Na przyszłość spróbuj nie bulwersować się tak słowem "feminizm" ;)
Po drugie, moim zdaniem to wspaniała rzecz, że wciąż istnieje zapotrzebowanie na nowe wersje. Nowa wersja to nowa interpretacja, powiew świeżości, nowe pomysły. Choć przyznaję, że wersja z 2016 była totalnie zbędna. Lepiej, że kolejni twórcy sięgają po historię Ani i przedstawiają ją na nowo, niż gdyby miała popaść w zapomnienie. Chociaż mam nadzieję, że wkrótce powstaną też ekranizacje tych książek Maud, które się jeszcze nie doczekały własnej.
Swoją drogą bardzo gorąco polecam nowy serial z 2017. Ja jestem absolutnie zachwycona, serial przeszedł moje oczekiwania.
Post pisałem jeszcze przed, premierą pierwszego odcina serialu .
Co do zrobienia z Ani feministki to bałem się o relacje Ani z Gilbertem .
Bałem się że watek Ani i Gilberta będzie potratowany po macoszemu .
Na szczęście tak nie jest .
Po obejrzeniu już kilku odcinków serialu , również jestem nim zachwycony - I polecam ten serial każdemu uważam że przebija wersje z Megan .
Jako zapewne najstarsza w tym towarzystwie jestem prawie zachwycona nową wersją, nową Anią i mam nadzieję, że powstaną dalsze losy równie urocze. Absolutnie nie rozumiem zachwytu nad Megan Follows i nad poprzednią wersją, która niewiele miała wspólnego z powieściami, a już szczególnie wymyślona z kosmosu część o udziale Ani w wojnie, skoro wiadomo, że to dopiero syn Ani brał w niej udział i zginął. Denerwowało mnie to strasznie. Uważam, że właśnie w tamtej wersji postacie były przerysowane, choćby zołzowata Maryla i landrynkowy Gilbert, a prawie dorosła aktorka grająca jedenastolatkę wcale nie oddawała charakteru Ani.
Dziewczyna grająca najnowszą Anię jest niemalże bliska mojemu wyobrażeniu Ani, tak btw przypomina mi Emmę Stone, którą bardzo lubię.
Aktorzy, w tym dzieci, są zwyczajni a nawet pospolici z wyglądu, jak w normalnym życiu. Avonlea i Zielone Wzgórze za to przepiękne, nawet jak przerysowane.
Dodam jeszcze, że ogólnie nie lubię wszelkich ekranizacji, jeszcze żadna mi się nie podobała, a już szczególny żal miałam o Anię. Teraz cieszę się, że powstała ta wersja, nawet jak coś dodano, a coś odjęto.
Nie wiem na jakiej podstawie, wyciągnęłaś wnioski że jesteś najstarsza :) .
Co do samej ekranizacji z Megan Follows mam odmienne zdanie Maryla wcale nie była zołzowata , miała swoje twarde zasady których się trzymała ale wgłębki duszy bardzo kochała Anię .
Co do landrynkowatego Gilberta - Również mam odmienne zdaniem , na początku znajomości z Anią był zadziornym urwisem później stał się dżentelmenem .
Co do Megan Follows - Wiek aktorki nie ma nic wspólnego, z oddaniem charakterem postaci - Ania z Zielonego Wzgórza była marzycielką z impulsowym charterem idealnie oddała to Megan Follows .
Co do nowej wersji wybacz ale ja nie widzę żadnego podobieństwa, tej aktorki do Emmy Stone (którą również bardzo lubię ) a widziałem z nią już kila produkcji - Króliczek , Rocker, Łatwa dziewczyna , Służące , dwie części Spider-Mana .
Owszem nowa wersja jest niezła , ale brak jej oddania charakteru postaci oraz klimatu .
Moim zdaniem Ani z 2016 brak tego nieuchwytnego roku Ani.Jest momentami poważna ,czasem arogancka i mniej trzpiotowata niż książkowa Ania.W niektórych scenach zachowuje się zbyt współcześnie np. gdy po kilu dniach pobytu na Zielonym Wzgórzu nalega na sukienkę z bufiastymi rękawami(w książce to Mateusz widzi po miesiącach pobytu dziewczynki z ZW ,że mała odstaje ubiorem od koleżanek) albo jej zachowanie ,kiedy Mateusz przychodzi z nią porozmawiać,po kłótni z panią Linde.Jeżeli już mówimy o urodzie to przecież Ania z 2016 roku jest wyjątkowo brzydka.Wyłupiaste oczy,nieregularne rysy twarzy.Nie ma w niej nic z pełnej wdzięku,chociaż może pozbawione klasycznej urody Ani.