Dobrze przeczuwałam-że film jest wyidealizowany..Nie wiedziałam nic o tej kobiecie-dopóki..nie zmarła..Oceniając ją-jako amerykańskie ucieleśnienie miłości do kiczu-a dalekie od moich wymogów piękności kobiety-nie zaprzątała mej uwagi..Narkotyki i leki-to mieszanka.która rządzi Los Angeles-i która zabiła niejednego..Wolałabym,by "prawdziwy "film o Annie Nicole-nie powstał nigdy..Wiele jest ciekawszych tematów-a poza tym-żyje Jej córka-ona nie zasłużyła sobie na taki film..O zmarłych..najlepiej przemilczeć..

Mam identyczne odczucia po filmie jak Ty. Zdecydowanie za krótki film, scenarzyści mogli spokojnie rozciągnąć to do (leciutko) ponad dwóch godzin. Wielka szkoda i strata dla samego filmu, że jest on "przesłodzony" i ukazuje Anne tylko i wyłącznie w pozytywnym świetle. Mam nadzieję tak jak i Ty, że może jakiś reżyser (najlepiej Aronofsky wg mnie by się do tego nadał) nakręci mocną i prawdziwą biografię.

nie nie nie! ponad dwie godziny tego lukrowanego kiczu to za wiele na moje nerwy! Wystarczyło, że już od początku panienka grała zawstydzoną speszoną nieśmiała wieśniaczkę, podczas gdy przecież miała już syna, i potem nagle bez skrępowania poszła pracować nago wyuzdanie alkoholowo w lokalu ze striptizem...