Film zaskakujący, nieprzewidywalny, fantastycznie zagrany. Muszę się przyznać, że przed seansem "Annette" nie widziałam wcześniejszych filmów Leosa Caraxa, nie wiedziałam więc, czego się spodziewać. Autorów muzyki i scenariusza - duet Sparks - kojarzyłam tylko z jednej piosenki. Poszłam, obejrzałam i... wbiło mnie w fotel. Film - petarda ! Film niezwykły. Jedyny w swoim rodzaju. Film nie dla każdego widza. Szalona jazda bez trzymanki. Treść w sumie prosta, ale forma ! Mieszanka totalna: musical/rock - opera, satyra, stand-up, melodramat (?), baśń z horrorem a la bracia Grimm i wiele innych dziwnych rzeczy, z dzieckiem - kukiełką na czele. Kilku widzów zbulwersowanych wyszło z sali w trakcie filmu, zaś ja z grupką osób dyskutowałam jeszcze długo po seansie na kinowym parkingu, dzieląc się wrażeniami i emocjami.
Film właściwie powinien nosić tytuł "Henry McHenry", bo osią przedstawionej opowieści są wzloty i upadki tegoż komika, granego przez Adama Drivera. I to jak zagranego - czapki z głów panie i panowie ! Aż muszę obejrzeć film "Nitram" i sprawdzić, czy aby na pewno Caleb Landry Jones, który zgarnął w Cannes nagrodę za najlepszą rolę męską, był lepszy od Drivera. Bo wg mnie Driver wzniósł się na wyżyny aktorstwa, to chyba jego najlepsza rola, a z pewnością najtrudniejsza, bardzo wyczerpująca i fizycznie i psychicznie. No i śpiewana. Scena drugiego występu Henry`ego (bodajże w Las Vegas) była tak niesamowicie intensywnie zagrana, że patrzenie na to, co wyprawia Adam Driver, aż bolało. Lecz był to taki ból, że kiedy "Annette" wejdzie do szerokiego rozpowszechniania - pójdę do kina raz jeszcze :D