"Annette" Leosa Caraxa to ekstatyczna przeprawa przez dusze kochanków na świętych motocyklach którzy tańczą w operach. Film wywraca wszelkie założenia gatunku musicalu tkwiąc w konwencji gwałtownej rockowej ballady i łacząc w sobie przypowieść, aktorstwo wzięte z mockumentary i pastisz. Surrealizm reżysera zderza się z brutalnymi ostrżami kampu, komizmu, groteski i gorzkiego realizmu łamiącej serce historii. Łopatologiczne utwory, którymi wypełniony jest obraz w 95% śpiewany przywodzą na myśl samoświadomy mariaż niektórych momentów z "Cichago" z repetatywną autonomiczną infantylną naturalnością. Przepiękna i boleśnie malująca się na twarzach ukazanych na ekranie wrażliwość twórcza wszystkich zaangażowanych w ten projekt, doskonale przeplata sceniczną umowność z dramatyczną konotacją filmu. Szaleństwo nie musi wystrzegać się tragizmu. Bądźcie ostrożni i łyknijcie to na raz, zawsze możecie tam wrócić. Każdy ruch wszystkiego co tylko żyję w tym świecie jest mozolne namaszczony i towarzyszy głębokiej polemice z obranym gatunkiem.