Ogladalem setki filmow, od klasyki po najgorsze gnioty i zwykle jestem w stanie wytrwac do samego konca, czesto nie zalujac bo czasem i kiepskie filmy potrafia miec jakas wisienke na torcie. 
Musicale to jednak moja slabosc, nie umiem ich zrozumiec, wszyscy sa nienaturalni, sztywni i probuja spiewac kiepskie piosenki. Wiem ze jest w tym artystyczna wizja, ale to jest takie cringe... 
 
W kazdym razie probowalem sie zmusic do tego filmu mimo wszystko, wytrzymalem standup w szlafroku, pozniej spiewy na trasie, najpierw bylem znudzony, pozniej poirytowany az do momentu gdy zaczelem zastanawiac sie nad sensem zycia i co ja wlasciwie robie, czemu ja to ogladam? Zakonczylem sesje z niesmakiem i poczuciem ulgi ze nie zmarnowalem poltora godziny na ten "film".