Przyszedł moment prawdy i wczoraj po promocyjnej cenie (tanie poniedziałki w warszawskim Muranowie- 10 zł) wybrałem się na film który namieszał czyli "Antychryst" Larsa von Triera. Nastawiłem się na rzecz która mnie zmiażdży i poruszy, albo na tanią, pretensjonalną szmirę. Jedno z dwojga. Stało się coś czego się nie spodziewałem. Film okazał się... średni.
Od początku. Mamy historię psychoanalityka i jego żony która nie jest w stanie poradzić sobie ze stratą dziecka. Wyjeżdżają do domku na odludziu, żeby zgodnie z pomysłem męża przeprowadzić tam terapię i wyciągnąć ją z koszmarnego stanu w jakim się znajduje. Problemy są jednak znacznie większe niż się spodziewał. To tak w wielkim skrócie, ale ostrzegam, że dalej w tekście mogą być spoilery.
Zacznijmy od tego dlaczego "Antychrysta" oglądać nie warto. Przede wszystkim jest to film bardzo, ale to bardzo nierówny. Od pewnego momentu zarówno logika opowieści, jak i jej forma zaczynają się plątać. Zaczyna siadać napięcie. Film przestaje sobie radzić jako psychodrama, a równocześnie niezbyt umiejętnie wchodzi w regiony kina artystycznego z mocnym filozoficznym przekazem podpartym wieloma symbolami. Kiedy w świecie realnym zaczęły się pojawiać zjawiska nadprzyrodzone, osobiście zacząłem się w tym wszystkim gubić. Tym bardziej, że zjawiska te raz były pokazane lepiej (scena stosunku w lesie, znana z plakatu), a raz dużo gorzej (okazuje się, że jeden z bardziej uzdolnionych filmowców świata, z dużym zapleczem technicznym w A.D. 2009 nie jest w stanie zrobić sceny z gadającym lisem, żeby nie wyszła zabawnie/sztucznie/pretensjonalnie). Film miał ambicję zawarcia głębokiego symbolicznego przekazu, a dużo lepiej wypadał jako analiza wielkiego dramatu w związku i życiu dwojga ludzi. Scenariusz w ostatnich 30 minutach robi się dziwny i chaotyczny. Nieczytelny i niezrozumiały. Symboliki nie ma też znowu aż tak dużo, sam koncept filmu jest mniej skomplikowany niż mogło by się wydawać, a i tak obraz nie unika zgrzytów w warstwie fabularnej.
Nie można nie wspomnieć o tym co sprawiło, że o filmie jest głośno. Okrucieństwo w niektórych scenach. Spoiler który jest akurat przydatny, bo warto wiedzieć czasem czego się spodziewać. Tak, jest scena miażdżenia jąder i krwawego wytrysku po masturbacji. Owszem będzie przewiercana noga. Istotnie, nie zabrakło wycinania nożyczkami łechtaczki. Ktoś się spyta "po co?" i ja mu odpowiem, "a, wiesz, że k... nie mam pojęcia?". Sceny nie poruszały emocjonalnie. Były dla mnie oderwane od całości. Film tego okrucieństwa nie potrzebował, był wystarczająco gęsty i ciężki bez zbliżenia na kaleczone genitalia. Zabieg pokazywania czegoś takiego mu nie pomógł, ale zaszkodził, obniżał poziom zamiast go podwyższać. Rzecz aspirowała do pewnego poziomu intelektualnego, a naturalizm pewne rzeczy spłycił i ciężko mi uwierzyć, że reżyser wstawił te obrazki w celu innym niż świadome zaszokowanie widza, w czym jest zresztą dobry i dla mnie nie zawsze szczery. Nie wierzę w jego szczerość tutaj. Dało się te rzeczy obejrzeć, ale z mocnym napięciem mięśni twarzy. Ilościowo nie było tego aż tak dużo, ale i tak niezbyt dobrze, że pan von Trier postawił na "jakość" tych scen.
Dobra, teraz dlaczego "Antychrysta" obejrzeć warto. Ano warto z kilku nie mniej istotnych powodów. Przede wszystkim Charlotte Gainsbourg gra rolę chorej kobiety brawurowo, ani przez chwilę nie trąci myszką, co w przypadku tak emocjonalnych kreacji jest niemałym plusem. Willem Dafoe, jak zwykle w rewelacyjnej formie, bardzo lubię tego aktora i tutaj zdecydowanie pokazuje klasę, świetna rola. Film zbudowany jest na dwójce aktorów i udało im się ten ciężar udźwignąć, to duża sztuka. Pisałem, że obraz w którymś miejscu zaczyna się gubić, tracić moc. Tak jest, ale pierwsza godzina to jest sprawa popisowa. Ciężkie, depresyjne sceny prób terapii naprawdę miały swój własny rytm i trzymały w olbrzymim napięciu. Postacie z krwi i kości nie pozostawały obojętne, co byłoby przecież porażką dla filmu takiego rodzaju.
Dalej, manifest Dogma 95 który Trier współtworzył poszedł się "gonić". I to kolejna zaleta tego filmu. Jest świetna, fantastycznie dopasowana muzyka. Są sceny nakręcone tak, że spadają buty. Prolog i epilog w czerni i bieli mają porywające obrazy. Nie pamiętam w ostatnim czasie filmu tak świetnie zrealizowanego. Połączenie zdjęć kręconych z ręki z obrazem wysokiej jakości w sekwencjach przypominających sen czy majaki sprawdza się doskonale i rzecz ogląda się z dużą przyjemnością. Jest nakręcona z olbrzymim poczuciem estetyki i obrazy autentycznie zapadają w pamięć. Techniczny majstersztyk.
Rzecz na pewno warto zobaczyć, żeby mieć na jej temat własne zdanie. Nie jest to film do końca nieudany, ma ewidentne plusy i elementy niezwykle interesujące tak samo od strony formy jak i treści. Z drugiej strony nie jest to film do końca udany. Czegoś brakuje. Głębi z biegiem czasu robi się nie coraz więcej, a coraz mniej. Film traci wiarygodność. Zaczyna zjadać własny ogon i zdaje się usilnie dążyć w rejony krzykliwe i pretensjonalne po tym jak przez długi czas brawurowo tego unikał. Opowiada dość ciekawą historię, ale nie przesadzałbym ze stwierdzeniami, że to naładowana symboliką filozoficzna bomba. Cały koncept jest dość prosty, oparty o możliwe do odczytania symbole.
Taaa, no i jest tablica końcowa. Jeżeli coś odbiera mi wiarę w szczerość intencji reżysera, to także ten moment. Jest za inteligentny żeby nie wiedzieć jak cyniczne jest to co robi. Jednak jego buta tutaj solidnie się mści i ten moment to duże potknięcie Duńczyka. Jeżeli w całym filmie jest coś godnego śmiechu to jest to właśnie ta chwila (a propos- u mnie bez ekscesów, było cicho i spokojnie, podobno w wielu kinach są śmiechy i gwizdy).
Jaka tablica? Chodzi o dedykację dla Mistrza Andrieja Tarkowskiego, jednego z najważniejszych twórców kina XX wieku. "Antychryst" próbuje wejść w pewnego rodzaju polemikę. Cały film stara się udowodnić, że ludzie są złymi istotami, a świat, cała jego konstrukcja, włącznie z naturą jest dziełem diabła- jego "świątynią". Tarkowski w swych filmach również starał się analizować naturę człowieka, zaglądać w jego duszę, ale szukał nie "złego" ale Boga. Tutaj mamy obraz poszukiwania diabła i butną, konfrontacyjną dedykację dla człowieka który chciał znaleźć coś zgoła innego. Może i "Antychryst" swoje walory ma, techniczne z pewnością, może i nawet duchowe, intelektualne, ale panie von Trier, "troszkę" pan przesadził... naprawdę, nie ten poziom.
Ocena 6/10 film lepszy niż gorszy.
Twoja notka też prowokuje do niejednoznacznej oceny, pomimo wielu stwierdzeń, z którymi się zgadzam; nie będę odnosić się do wszystkiego, o czym napisałeś, bo to temat na dłuższą rozmowę, ale coś dopowiem: film porusza problem szaleństwa, więc nie dziwi załamanie czysto intelektualnej perspektywy i filozoficznego dyskursu, autor bada i porusza się na granicy gatunków, moim zdaniem jest to uzasadnione, poza tym nie wiem jaki jest twój schemat kina artystycznego, z takowymi ambicjami - można mieć odmienne zdanie na ten temat, operować innymi kryteriami; co do tzw. naturalistycznych scen i obniżania w ten sposób poziomu, oj, kwestia chyba nie jest tak oczywista i prosta, zależy od interpretacji, powiązania z tematyką, indywidualnym przeżyciem widza;
no i kwestia dedykacji, stwierdzenie "nie ten poziom" wydaje mi się nie na miejscu, kwestionujesz w ten sposób prawo autora do rozmowy z w/w reżyserem na własnych zasadach, niekoniczniue zgodnych z przez ciebie wyznaczonymi ramami. To samo dotyczy symboliki i jej głębokości w filmie, jego wiarygodności itd. Nie brakuje głosów, że przy wielu kontrowersjach "Antychryst" jest przerażajacy w swej prawdziwości. Pisząc 'Cały film stara się udowodnić, że ludzie są złymi istotami, a świat, cała jego konstrukcja, włącznie z naturą jest dziełem diabła-jego "świątynią"', być może bez intencji, choć w nie do końca pozbawionej racji formie, ocierasz się o banał i nadmierne uproszczenie.
Poruszanie się na granicy gatunków o którym piszesz okazało się dla mnie jedną z większych wad tego filmu. Tak jak pisałem, w jednej konwencji działa on lepiej, w drugiej dużo gorzej. Rozumiem, że porusza on problem szaleństwa, ale dla mnie zjawiska nadprzyrodzone jakie się w nim pojawiają, prezentowane nie jako wytwór chorej wyobraźni, ale realne zdarzenia, przyczyniają się do obniżenia wartości scenariusza. Ich obecność z jednej strony była pewnie rzeczą niezwykle istotną dla reżysera i jego wizji, film nie mógł postać bez nich i są jego istotnym elementem, ale jeśli chodzi o moje postrzeganie tego obrazu, rzeczy te wprowadzały nie "konstruktywny" zamęt który sprzyja rozważaniom nad nową symboliką, a bałagan który powoduje, że rzecz wydała mi się niespójna.
To moja opinia, że sceny okrucieństwa przekraczają pewne granice. Jeżeli chodzi o granice tego co jest moralne, co nie i co 'wypada' pokazywać, kompletnie mnie to w tym wypadku nie interesuje. Granica która moim zdaniem jest tu istotna, to moment w którym obrzydzenie i odrzucający charakter obrazu powodują, że jako widz przestaję odbierać kolejne ujęcia jako nośnik symboli i przeżycie intelektualne, a rzecz na którą zwyczajnie z obrzydzenia nie chcę patrzeć. Dla mnie te sceny to pewnego rodzaju przerost formy nad treścią, jako, że ładunek emocjonalny płynie ze wstrętu, a nie przekazu myśli. Nie wierzę, że von Trier nie wiedział , że przyniesie to taki efekt i sądzę, że był to świadomy zabieg. Nie jest to rzecz jaką cenię w kinie, aczkolwiek tak jak napisałeś, zależy to od indywidualnych przeżyć czy preferencji widza.
Co do dedykacji: mój końcowy "opis" filmu i jego 'treści' jest skrócony i uproszczony, zdaję sobie z tego sprawę. Z drugiej strony wydaje mi się, że oparty jest o zdania które padają w obrazie dosłownie i po dodaniu równie skróconego opisu twórczości Rosjanina (2 zdania na opis intencji czy poszukiwań filozoficznych Tarkowskiego w jego filmach też przecież pachnie wielkim banałem)-taka uproszczona forma wystarczy na przekazanie tego jak widzę intencję dedykacji. Stwierdzeniem 'nie ten poziom' nie odmawiam prawa do dyskusji, ale zaznaczam (co napisałem też wcześniej), że dla mnie nie von Trier wychodzi z próby takiej polemiki obronną ręką. Jego o polemice decyzja- moja tej decyzji ocena. Jeżeli twórca decyduje się skontrastować w jasny dla widza sposób swoją sztukę z twórczością innej osoby, wydaje mi się normalne odnieść się do tego. Ja się odniosłem właśnie zdaniem"nie ten poziom".
Wiem, też, że jestem tu całkowicie nieobiektywny, jako, że Tarkowski to jeden z moich ulubionych twórców. Co zrobić.
to mój pierwszy post tutaj, miło, że ktoś odpisał :)
"Poruszanie się na granicy gatunków o którym piszesz okazało się dla mnie jedną z większych wad tego filmu" - ok, takie jest twoje zdanie, jakkolwiek pozwolisz, że się z tym nie zgodzę, dla mnie to przykładowo i w dosyć oczywisty sposób stanowi element gry z konwencją, oczekiwaniami odbiorcy, kwestią smaku, wartościowaniem(przede wszystkim ocena działań bohaterki z perspektywy jej narastających problemów psychicznych), poczuciem wstrętu. Tutaj mogę podjąć próbę nawiązania do
tekstów, które na tema kategorii wstrętu napisała J.Kristeva, ale może postaram sie tego tematu nadmiernie nie rozwijać, nie obciążać, by uniknąć zanudzenia ewentualnych czytelników tych komentarzy. Jedną z ciekawszych i chyba istotnych rzeczy w "Antychryście" jest balansowanie na granicy fikcji i realności - integralny składnik poruszanego w nim problemu. W każdym razie stopień realności zdarzeń, o których wspominasz, jest dla mnie mocno problematyczny i niejednoznaczny,
doprawdy trudno jest rozstrzygnąć i podzielić na kategorie, co jest realnym zdarzeniem, a co tzw. wytworem chorej wyobraźni. Nie każdy odbiorca poszukiwał w tym filmie spójności, przynajmniej w takim sensie, jakim masz na myśli i jednocześnie jest odpowiedzialny za ów "konstruktywny" zamęt który sprzyja rozważaniom nad nową symboliką - jak to określiłeś; chodzi mi tu o indywidualny wysiłek interpretacyjny widza. "Dla mnie te sceny to pewnego rodzaju przerost formy nad treścią, jako, że ładunek emocjonalny płynie ze wstrętu, a nie przekazu myśli. Nie wierzę, że von Trier nie wiedział , że przyniesie to taki efekt i sądzę, że był to świadomy zabieg" - ryzykowne stwierdzenie odnośnie prawdopodobnych intencji reżysera, dla mnie to symptom i aspekt tego, o czym była mowa wcześniej, widzę powiązania, które (imho)
wykluczają bezzasadność takiego zabiegu. Można by tu poruszyć kwestię rozbicia racjonalego dyskursu i sięgania po inną poetykę, ale to może przy innej okazji. Ojej, przecież dedykacja nie musi być wyczerpującym kontekstem interpretacyjnym i analizą poszukiwań filozoficznych, może stać się zaledwie pretekstem do ujęcia problematyki w większym lub mniejszym zbliżeniu kontekstowym, może jedynie sygnalizować i stanowić punkt wyjścia do kompletnie innych poszukiwań, rozumiem twoje
rozczarowanie, ale taka opcja również jest możliwością do przyjęcia.
"Jedną z ciekawszych i chyba istotnych rzeczy w "Antychryście" jest balansowanie na granicy fikcji i realności - integralny składnik poruszanego w nim problemu. W każdym razie stopień realności zdarzeń, o których wspominasz, jest dla mnie mocno problematyczny i niejednoznaczny,
doprawdy trudno jest rozstrzygnąć i podzielić na kategorie, co jest realnym zdarzeniem, a co tzw. wytworem chorej wyobraźni."
Tak jak pisałem wcześniej, widziałem mocne rozbicie świata realnego i wyobrażonego ale tylko kiedy zmieniała się praca kamery, ujęcia z ręki zastępowały świetne, dopracowane, chyba podrasowane komputerowo obrazy (scena w pociągu z przechodzeniem przez mostek, wtapianie się w trawę, On stojący przed domem w deszczu spadających żołędzi). W wymienionych momentach postać z majaku (zawsze jedna) przebywała sama, bądź była sam na sam ze swoimi myślami. To jedyne miejsca gdzie widziałem rozbicie między "realem" a wymysłami. Pozostałe sceny odczytywałem wprost jako realne, głównie ze względu na fakt, iż dotyczyły interakcji między bohaterami i wydarzenia wywierały na obydwoje z nich skutek. W rozmowie ze znajomą z którą byłem w kinie padło z jej strony podobne do Twojego stwierdzenie (albo tak mi się zdaje, proszę poprawiać jeśli nie), że wiele scen mogło się rozgrywać w nazwijmy to "podświadomości" bohaterów. Możliwe, że zbyt racjonalnie staram się patrzeć na nieracjonalny film, ale wydaje mi się średnio przekonujące (w dodatku nie byłem w stanie tego wywnioskować z samego obrazu), że obydwoje głównych bohaterów odbierałoby od swojej podświadomości identyczne obrazy i działało we wspólnej, powiedzmy kolektywnej świadomości dalekiej od świata realnego.
Jedynym rozwiązaniem idącym w kierunku prezentacji podświadomości, choroby umysłowej czy przemieszania rzeczywistości z fikcją jest to, że film opowiadał historię z perspektywy tylko jednej postaci. W związku z Jej śmiercią, jedyną możliwością byłoby to, że obraz przedstawiał historię z Jego oczu i ukazywał szaleństwo nie kobiety, ale postaci Willema Dafoe. Film z obrazu zła wewnątrz kobiety, zmieniałby się więc w analizę strachu mężczyzny przed nią, aczkolwiek pisząc to średnio się z takim poglądem identyfikuje. Nie szukałbym specjalnie trzeciego czy czwartego dna, chociaż zawsze biorę pod uwagę to, że twórcy nie doceniam i to co wydaje mi się nadinterpretacją było jego zamysłem.
Co do intencji reżysera ze scenami którymi większość na tym forum fascynuje się najbardziej i Twojego stwierdzenia, że to ryzykowne oceniać intencje von Triera, powiem wprost, że zarówno w tym filmie, jak i w kilku innych podejrzewam go o intencje nieczyste przy decyzjach odnośnie zamieszczania niektórych momentów. Ale to też moja prywatna opinia :)
Przemieszczenie realności / fikcji czy rzeczywistości / nierzeczywistości i - tu można dyskutować do jakiego stopnia - zakwestionowanie granicy między prawdą i kłamstwem, by tak to ująć,
widać również (a właściwie przede wszystkim) na przykładzie choroby psychicznej bohaterki filmu, ich relacji, opętaniu i zdeterminowaniu przez własną biologię itd. Modelowy materiał do przeprowadzania tego typu rozważań, obrazowanych w niejednoznaczny, momentami odpychający i wzbudzający niepokój (faktycznie przekaz emocjonalny dominuje nad racjonalizacją - nawiązałeś do tego w negatywnym sensie, dla mnie to konsekwencja przewrotnego komunikatu filmu). Kwestia nieczystych intencji - ależ możesz ryzykowne oceniać intencje von Triera, ale to w dalszym ciągu pozostaje w perspektywie twojego wartościowania i faktycznie niczego nie rozstrzyga, watpliwości i, być może, opór pozostają otwarte.
"Techniczny majstersztyk"
Miło czytać, że Polacy(Platige Image) sobie poradzili z zadaniem ;)
Jakby nie było, od strony technicznej mieli duży, jak nie największy, wkład (bardzo ciekawy artykuł o tym jest na Stopklatkce).
http://www.stopklatka.pl/artykuly/artykul.asp?wi=55347
Co do sztucznie gadającego lisa, to zaplecze było, ale reżyser chciał żeby to właśnie w ten sposób raziło widza...
"W przypadku zwierząt raczej unika się aż tak silnego dążenia do wyrazistości, gdyż uniemożliwia to uzyskanie pełnego realizmu (mimika zwierząt nie jest nawet w połowie tak intensywna jak ludzka). Tu jednak celem reżysera, oprócz realizmu, było uzyskanie dziwnego i niepokojącego wrażenia. Wymagało to więc wymiany całego pyska lisa na wykonany w 3D. Postanowiliśmy pozostawić oryginalne uszy i oczy, resztę jednak podmienić. Dawało nam to możliwość całkowitego "przeanimowania" mówiącego lisa - podkreśla Knapik.
Lars von Trier w końcu wybrał wersję niezwykle wyrazistą i przerażającą, co w równym stopniu nieco przerysowaną."
oj! nie wolno czytać taki spoilerowatych recenzji przed obejrzeniem jakiegokolwiek fimu