Film obejrzałem wczoraj i jestem pod ogromnym wrażeniem dzieła, które śmiało znaleźćby mogło swoje miejsce pośród pozycji, które choć raz w życiu powinno się wypróbować.
Żałuję nieco, że przed seansem zapoznałem się z niektórymi komentarzami, jadącymi po Antychryście równo, choć jednocześnie wielcem rad, że nie zniekształciło to mojego odbioru.
Pierwsze minuty rzeczywiście wprowadzają w dość specyficzny klimat, sielankowa muzyka, slow-mo i sceny które już na starcie dały do zrozumienia, że do czynienia będę miał z jakąś pochodną Deutsche Scheise Porn.
Czepiać możnaby się również brutalności czy w/w seksualności, ale to po prostu film śmiały, osadzony w ramie, którą reżyser sobie obrał, za co go szanuję, bo tego typu filmów nie puszcza się na Polsacie, wymaga specyficznego nastawienia odbiorcy.
Sam przekaz też jest niezrozumiały, o ile jakiś konkretny przekaz tu występuje. Być może reżyser swobodnie wędrował po muldach, które na wiele sposobów możnaby interpretować, gdzie każdy znajdzie swoją własną interpretację, a każda będzie ,,właściwa". Obraz przesiąknięty symboliką, a może to ja go przewartościowałem i symboliki szukałem tam, gdzie jej nie było.
I tu rozpisywać możnaby się długo, rozpatrując cóż tu jeszcze było nieciekawego i byle jakiego, wspomnę więc co mnie w tym filmie urzekło, i co naprawdę zostało tu wręcz perfekcyjnie zrobione. Uwaga spoilery.
Film oglądałem koło 2 w nocy, w ciemnościach, pełnym skupieniu, na słuchawkach. To nie jeden z tych filmów, które ogląda się ze znajomymi czy rodzicami. Na początku urzeka sam dźwięk, a może na taką wersje po prostu trafiłem. Głosy Willema i Charlotte są po prostu idealne, Dafoe pokazał potęgę swojego głosu, kwintesencja spokoju, głębi, a kiedy wprowadzał w hipnozę czy sen, i mi chciało się spać. Idealny jest też dialekt, akcent Charlotte, kto oglądał powinien wiedzieć o co chodzi, ale po prostu przy dobrym nagłośnieniu samo słuchanie ich było niesamowitą przyjemnością.
Pochwalić muszę też gre aktorską, myślę, że główna para przerosła samą siebie, o ile Willema zawsze ceniłem, to Char, wstyd się przyznać, nawet nie znałem.
Niesamowitym plusem był też klimat, szczerze przyznam że żaden z horrorów ostatnich lat nie wywoływał u mnie takich ciar na plecach, muzyka, zwierzęta, flashbacki, a najstraszniejsze w tym wszystkim było to, że nie biegały po ekranie zmutowane Gibberlingi, a przedstawione sytuacje w przypadku Traumy po stracie dziecka występować mogą w rzeczywistości.
Napięcie, które rosło systematycznie, wręcz doskonałe, klimat, który akurat ja łykam, a i z tej ludzkiej strony, niesamowicie odarta, odkryta ludzka trauma po stracie dzieciaka. Jeszczem żadnego pędraka w życiu nie stracił i nikomu tego nie życzę, ale wyobrażam sobie a i z psychologii wiem, że reakcje matki na filmie nie były wcale przerysowane. Idealnie pokazana matka, jak i ojciec, który mimo że cierpi tak samo, musi się trzymać, pomagać jak tylko potrafi, mimo że sam najchętniej pewnie by się rozpłakał.
No nic, rozpisałem się, a piwo i naleśniki czekają :>
Ogólnie film to cudowne połączenie mistycznego nastroju, tajemnicy, napięcia, thrillera, horroru, gore, dramatu psychologicznego i ja obejrzałem to z zapartym tchem.
Niesamowity szacunek dla aktorów i reżysera, choć to obraz dla wąskiego grona odbiorców. Amen