Cały film polega na pokazaniu tego że natura jest Antychrystem - nie ma w niej nigdzie Boskiego elementu nie jest stworzona przez zamysł dobrego Boga. Człowiek pośród niej, nie jest w stanie stanąć po dobrej stronie, bo takiej po prostu nie ma - czy to opowiadając się po stronie natury (kobieta), czy po stronie rozumu (mężczyzna) i tak przegra z prawdziwą brutalną rzeczywistością. Nie schowa się przed jej bezwzględnymi prawami ani w mieście (pod skrzydłami cywilizacji) ani na jej łonie, gdzie ostatecznie również rozum przegrywa z odwiecznymi instynktami przetrwania. Film jest też świetną odpowiedzią na pogląd np Tarkowskiego że świat i natura są dobre i Boskie co symbolizuje ostatnia scena.
Przyznaję, że wiele widziałem tu interpretacji, ale twoja jest chyba najzgrabniejsza i najbardziej treściwa. Samo pierwsze zdanie wystarcza.
Nie zgadzam się, że to film antyreligijny... raczej bym go określił mianem "gnostyczny"...
Wartościowanie natury to komedia z każdego punktu widzenia. Tyle że niektórzy chrześcijańscy twórcy to robią i ten film chciał powiedzieć im nie.
Ale czy nie uważasz że Von Trier przesadził w drugą stronę? Można przeprowadzić pewne wartościowanie - natura jest dobra pod względem tego, że pozwala na rozwój życia, i jednocześnie sama jest tego efektem.
Dobra strona to ta, która pozwala na przedłużenie życia określonego gatunku i człowiek de fakto może tę stronę wybrać :)