Dziwię się, że dla większości dylemat intelektualny po obejrzeniu "Antychrysta" jest zaskoczeniem. Mówiąc całkiem szczerze, ale bez żadnej obrazy, Lars von Trier nie jest do końca normalnym człowiekiem/reżyserem. Specyficzny, ale charakterystyczny w każdym filmie-miłuje się w psychoanalizie, która często wychodzi zbyt daleko poza bariery, interesują go ciemne strony ludzkiej natury i umysłowej chorobliwości. "Antychryst" przeraża widza, jest grą emocji, ale zapada w pamięć. Obraz w filmie jest czysty, jednocześnie jednak zamazany, film oglądamy jak przez wątły sen. Ciągle coś nas uwiera, przeraża, główna bohaterka staje się wrogiem własnych lęków, które objawiają się wraz z przeszłością. Wszystkie winy za śmierć dziecka wyrzuca na wierzch i maltretuje światomość strachem, lękiem. Dzieli ją na tyle częsci, że nie potrafi znaleść odwrotu do prawdy. Film przepełniony jest symboliką i elementami, które zwyczajnie muszą obudzić w nas strach i wstręt przed ludzką naturą, która (co przekazuje w filmie Lars) wcale nie jest tak czysta i boska jak wydaje się ludziom, wręcz przeciwnie- zaskakująco daleko jej od boskiej świętości, z której miała zostać poczęta. Wszystko w naszej psychice zależy od tego, co spotka nas w życiu. Doświadczenia rodzą nas ponownie. Głowna bohaterka na śladach winy urodziła w sobie coś innego, złego, nieludzkiego, a jednocześnie pełnego instynktów. Coś, co zawiera się w tytule.