Wyobraźcie sobie brazylijski tasiemiec złożony z 600. odcinków, którego historia trzyma się
kupy przez pierwsze 5. Serial dla kur domowych, w których są: on i ona, ich wielka miłość,
czarny charakter nie pozwalający głównym bohaterom być ze sobą, postacie drugoplanowe
wpychane czasem w główny nurt niewartkiej akcji. Teraz spakujcie wszystkie te 15-minutowe
odcinki w jeden 110 minutowy film, wymieńcie język brazylijski na angielski, wstawcie
amerykańskich aktorów, ekipę filmową. Tak powstały twór podlejcie typowo hollywoodzkim
patosem.
Otrzymacie "Apartament".
Jako dzieło filmowe - syf,kiła i mogiła. Gorąco nie polecam.