Po prostu brak mi słów na skalę absurdów, z jakich składa się ten film. Jak się to skończyło, to miałem w głowie takie: AHA. Początkujący i niby tak bardzo znany aktor, ale nikt go nie poznaje, nie zaczepia, oprócz ludzi z planu i hotelu. A potem wszystkie telewizje o nim trąbią! Typo zainstalował aplikację i zauroczył się w babie, która mu odpisała akurat, jak miał ją usuwać. A potem jego dziewczyna akurat się dowiedziała, jak sobie przechodziła chodnikiem, a on biegał po parku jak debil. Poza tym wątek tej baby, która się okaleczała, bo też chciała być Jezusem. OJACIEŻPIERD. Przemyca sobie węża do hotelu na lajcie, jakiś wypad do Escape Roomu, gdzie ściany są całe białe, nie no, co to za sceny w ogóle. Potem piszą, że zrezygnował z roli przez zły stan psychiczny, już widzę, jak ktoś coś takiego ogłasza mediom. A jego rola polegała na tym, że raz go tam zawiesili na krzyżu i dwa razy widzimy go przebranego. Nie no, to zajebisty film, pełen profesjonalizm, aktor pełną parą. Jego dziewczyna też zachowuje się super logicznie, kiedy on odchodzi na bok tysiąc razy i ciągle odbiera telefon. Przecież nic się nie dzieje. I w ogóle jaki sens ma ta aplikacja, o KIEGO CHOOYA tu w ogóle chodzi. Ten film to jest jeden wielki dramat. Muzyczka w zasadzie tylko spoko, postacie też są bezjajeczne, bezpłciowe i beznadziejnie rozpisane. Ten film nie ma najmniejszego sensu i najmniejszego przesłania. Skończyłem. "Boże, czemuś mnie opuścił" - powtarzał sobie Nico w filmie do roli Jezusa i tak też powinien sobie powtarzać scenarzysta tego totalnego gniota. Skończyłem, amen.