Tak ociekającego patosem, ckliwością, a do tego nafaszerowanego pompatycznymi hasłami i dialogami filmu nie widziałem nigdy.
Do tego dochodzi idiotyczna fabuła gdzie absurd goni absurd. Przykładem niech będą pracownicy platformy wiertniczej, którzy w kilka chwil stają się wykfalifikowanymi astronautami i herosami i jako JEDYNI na świecie mogą uratować Ziemię przed zagładą czy niezniszczalne wahadłowce, które wytrzymują uderzenie z ogromną prędkością w asteroidę, ale dziurawi je ostrzał z karabinu. To tylko dwie niedorzeczności z całych milionów innych, które w tym filmie występują.
Ta produkcja wydaje się być zlepkiem scen, które mają nam udowodnić jacy wspaniali są Amerykanie, którzy uratują biedny i bezradny świat w obliczu kosmicznego zagrożenia. Ciekaw jestem ile razy w tym filmie pokazana jest amerykańska flaga. Nawet wahadłowce ochrzczono jakże pieknie pompatycznymi nazwami "Freedom" oraz "Independence".
Po obejżeniu "Armageddonu" człowieka ogarnia żal, że nie jest się Amerykaninem, to przecież jedyny kraj, który może obronić ludzkość przed inwazją kosmitów, uderzeniem asteroidy czy śmiercionośnym wirusem, a do tego wszystkiego to oni wygrali wojnę i zdobyli Berlin. A wszystko na tle Stars and Stripes.
Jako plusy zaliczę bardzo dobrą obsadę (nie zalicza się do niej Ben Affleck), niezłe poczucie humoru, a co za tym idzie, kilka niezłych dialogów i scen humorystycznych oraz pionierskie i świetne efekty specjalne. Niestety plusy te nie wystarczą żeby uratować tak przesłodzony ślepym, amerykańskim patriotyzmem film. Ode mnie 5/10 i to głównie za obsadę z lubianymi przeze mnie aktorami.