Jeśli to komedia i parodia w stylu Lesliego Nielsena to 10/10! Ale chyba nie o to chodziło. Film mnie rozczarował straszliwie - po prostu szmira nad szmiry! Oto caly świat czeka na zbawienie, a nowym Mesjaszem będzie oczywiście Bruce Willis! Papież już pewnie układa litanię do św. Bruce'a, a Liv Tyler mówi słodkimi usteczkami "I love you, daddy". Oczywiście nikomu nie przeszkadza fakt, że córcia szwenda się w cywilu po budynkach NASA i ściska się z astronautami tuż przed odlotem. Pamiętacie jak w Apollo 13 załoga była przez kilka dni odseparowana od ludzi z zewnątrz? Nieważne też, że wysłali w kosmos ludzi niemających o tym pojęcia, wydurniających się podczas przygotowań, w tym faceta przy tuszy, który prawdopodobnie nie przeżyłby nawet startu. Scena pożegnania, scena powrotu, scena gdy świat zastyga w oczekiwaniu, po prostu scena za sceną pełne taniego patosu, pompatyczno-dramatyczne, scenki a'la wyciskacz łez i jeszcze te "twardzielskie" miny Bruce'a Willisa, nie no, litości...
Film może służyć jedynie jako dobry środek wymiotny;-)