Za bardzo Halfdan chce robić z tego Personopodobne arthousowe dziwadło. Świetnie to się zaczyna, jednomiejscowa spektaklowa sceneria rodem z Rzezi Polańskiego, świetne dwie główne aktorki, świetny punkt wyjściowy, szkolna kłótnia o dzieci podszyta temperamentami i ego mam, napięcie wiszące w powietrzu, które można kroić nożem, niestety, wszystko się rozłazi do dziwacznej brei gatunkowej i koszmarnych wygibasów tonalnych, z pełengo napięcia teatralnego dramatu psychologicznego, robi sie nagle komedia, potem parodia norweskiego szkolnictwa, potem mroczne Kafkowskie thrillery z łażeniem po ciemnych szkolnych salach, potem quasi erotyczne zbliżenia, potem telenowela, potem radosne tańczenie bohaterki z mopem i woźnym, potem arthousowe choreografie bohaterki z jakimiś tancerzami, wątek główny toaletowego zbliżenia synów bohaterek zostaje zmyty końcowym zbiorowym wpatrywem w siebie wszytkich bohaterów w ulewnym deszczu na szkolnym podwórku. Tak, jeden wielki burdel i chaos a ta Canneńska nagroda to chyba tylko urok nazwiska Bergman.
Trochę masz rację, że zbyt dużo grzybów w tym barszczu. Szczególnie ta scena surrealistyczno-choreograficzna przedłużona niepotrzebnie. Ale oprócz tego bardzo mi się podobała dynamika relacji pomiędzy matkami. Dzieci to tutaj tylko pretekst.