Co to ma w ogóle być? Nie oczekiwałem wiele z połączenia komedii i horroru, ale to, co zobaczyłem, było jednak trochę przesadzone. Nie miał klimatu i tego CZEGOŚ, co by mogło zainteresować widza. Jest niestety bardziej śmieszny niż straszny. A szkoda: mam arachnofobię, cholernie boję się pająków, więc mógłby w końcu powstać dla mnie jakiś dobry horror. Niestety, te filmy o pająkach, które oglądałem („Pająki” aka „Arachnofobia” i „Atak pająków” właśnie) tylko mnie śmieszą, a sam bardziej boję się cholery, która zwisa u mnie w kiblu, niż tego, co widzę na ekranie.
Oprócz zbytniej przesady i braku czegoś, co mogłoby bardziej zainteresować widza, poraża także prymitywność scenariusza. Ile to już razy beczka z toksynami była przyczyną czegoś niedobrego? Weźmy chociażby którąś z części „Powrotu żywych trupów”, w której to beczka z troxinem spowodowała ożywienie umarlaków... Bezsensowne były też odniesienia do innych horrorów, np. „Piątku 13.” (koleś w hokejowej masce i szalejący z piłą motorową). Najbardziej poraziła mnie jednak piosenka przy napisach końcowych: słowa „The itsy bitsy spider climbed up the waterspout...” i jakaś zremasterowana wersja. Naprawdę, masakra niesamowita.
Wydaje mi się, że „Atak pająków” miał być kopią powstałych w 1990 roku „Wstrząsów”: zadupie gdzieś pośrodku pustyni, zaatakowana przez olbrzymie kreatury, bezbronni mieszkańcy miasteczka skazani na siebie i w ogóle. Ogólnie rzecz biorąc, lepszą opowieścią były losy mieszkańców Perfection aniżeli Prosperity. „Atak pająków” do dobrych komediohorrorów nie należy, wiele brakuje mu do takich na przykład „Wstrząsów”, „Martwicy mózgu” czy „Martwego zła”. Nie sprawdza się ani jako film, ani jako parodia. Nie wiem, kto w ogóle decyduje się kręcić takie gówna, a tym bardziej, kto to sprowadza do Polski?! Jedyny plus filmu do dla mnie Scarlett.