Po pierwsze, pomijając sam pomysł, moim zdaniem film był nudny. W zasadzie każda z historyjek poza tą z domem starców była mdła, do tego większość rozmywana tymi ciągłymi pseudo-filozoficznymi wstawkami przypominającymi teksty z filmu 2012 doomsday
Po drugie, może jestem przewrażliwiony, ale cała ta historia przeżarta była - co niestety nie jest dzisiaj czymś wyjątkowym - polityczną poprawnością i lewicową ideologią. Mamy oczywiście pozbawionego wad murzyna, jako najszlachetniejszą postać na statku białych chamów, wyzysk kelnerek przetapianych na mydło, które potem piją, fajnych homoseksualistów, wezwanie do łamania 'granic konserwatywnych', bo - nie jest powiedziane dlaczego, ale - wszystkie trzeba łamać, no i oczywiście the best - w przypadku plemienia, które wierzy w boginię okazuje się - oczywista oczywistość - że PRAWDA jest taka, iż owa bogini nie była żadną boginią, ani cudotwórczynią, tylko zwykłym człowiekiem, który po prostu zmarł :)
Po trzecie, jeśli ktoś broni tego filmu, to niech napisze co tam było takiego wartościowego, czego Ci, którzy dają mało nie zrozumieli? Bo przeczytałem część komentarzy z zachwytami i nic tam nie ma, poza bezkrytyczną wiarą, że film niesie coś wielkiego.
Z mojego punktu widzenia "dzieło" przemyca jakąś hybrydę idei, które się kupy nie trzymają, poszczególne historie są nudne a połowa czasu stracona na bzdury lub banały wygłaszane w formie prawd objawionych.
Nie dziwi mnie, że film ma duże grono zwolenników. Po od początku zmusza do zastanowienia o co w nim chodzi, ponieważ równoległe prowadzenie sześciu historii jest czymś nietypowym, jak na film. Po drugie, zrobiony jest tak, jakby faktycznie niósł nie wiadomo jakie wzniosłe przesłanie. Myślę, że gdybym miał naście, w każdym bądź razie nie więcej, niż 25 lat, też pewnie bym się na to złapał - bo kiedyś takie przekazy na mnie działały - szukałbym ukrytych treści, mądrości i ganił wszystkich, że 'nie dojrzeli' do tego epokowego dzieła.
Nic, straciłem prawie 3 godziny życia, idę na odtrutkę 'Ziemią Obiecaną'.