Jak długo żyje nie zdarzyło mi się wyjść z kina przed końcem filmu, aż do dzisiaj. Naprawdę nie miałem sił już tego oglądać. Jak dla mnie to straszne nudy i nie wyczuwalna fabuła. Ale tak się zastanawiam czy jakbym dopatrzył do końca zmienił bym zdanie (widziałem do momentu jak uzdrowili to dziecko)? Czy wydarzył się tam jakiś przełom, który wyjaśnił o co tak właściwie w tym filmie chodzi? Po za tym że jest on o kolejnych wcieleniach tych samych postaci?
Nie chodzi wcale o żadne kolejne wcielenia, przynajmniej dla mnie. Raczej chodzi o to, że na przestrzeni setek lat zmagamy się wciąż z tymi samymi problemami, wciąż ważna jest dla nas miłość, bunt przeciwko złu, lękamy się podobnych rzeczy, szukamy sensu istnienia i wierzymy, że nasze życie, nasze działania i niekiedy zacięta walka nie poszły na marne, że nasze wybory mają sens, którego możemy nie dostrzec za swojego życia. I że mamy nadzieję, że jakaś cząstka nas zostanie gdzieś w kosmosie na zawsze, mimo, że o nas nikt już nie będzie pamiętał.
Szkoda, że nie dotrwałeś. Pamiętam, że kiedy czytałam książkę, na podstawie której jest ten film ktoś zapytał mnie o czym ona jest, a ja musiałam odpowiedzieć "nie wiem". Podobnie jest z tym filmem - trzeba go obejrzeć w całości, zobaczyć zakończenie każdej historii i chociaż chwilę się zastanowić. Dziwię się, że nie chciało ci się zostać chociaż dla części wizualnej, dla aktorów, albo chociaż ze zwykłej ciekawości.