Przyjemna, choć totalnie nierealna historyja o muzyce, miłości, miłości do muzyki i cudownym dziecku zrodzonym z owych miłości. Oczywiście miłującym muzykę i szukającym swoich rodziców za pomocą.. no zgadnijcie. Muzyki. Chociaż - jak wspomniałam - fabuła nierealna i może nawet zbyt ckliwa, to jednak, jak dla mnie, urocza i miło się oglądało.
Jest w tym filmie taka osobliwa magia, tak samo jak w muzyce.
Do tego przesympatyczna buzia Keri Lynn Russell.. i ciekawa postać grana przez Robina Williamsa - chociaż wzbudziła moją niechęć niemal od razu, to nie da się ukryć, że pomiędzy tym wszystkim była dość tragiczna (postać, nie gra aktorska:p).