Czy ja dobrze zrozumiałem? Dziadzio Steve Rogers, po spędzeniu słodkiego życia z Peggy Carter, kradnie/bierze sobie tarczę z innej linii czasowej i daje ją Falconowi, jak gdyby nigdy nic?
No może ma to jakiś sens, bo nie wiemy co się "tam" wydarzyło w tamtej linii, ale zgrzytnęło mi to mocno.
Bo rozumiem, że "tamtejszoliniowy" Steve (jeśli jakiś jest) nie będzie miał już nigdy swojej tarczy, bo mu ją zabrał Dziadzio Steve...
To mnie od razu uderzyło, jak mógł Samowi przekazać tarczę skoro została zniszczona, ukradł ją sam od siebie w pewnym momencie? To zostałby zabity w Endgame, kompletnie tego nie rozumiem.
Jeśli dobrze zrozumiałem mechanikę podróży w czasie w MCU, to w momencie powrotu do Peggy "tworzy się" cały nowy świat, cała nowa linia czasowa, w której jest dwóch Stevów, ten w lodzie (Steve B) i jego tarcza B która leży SHIELD B u Starka B (podobnie jak było "u nas") i ten "nasz" Steve A, który stracił w boju swoją tarczę A (która nie jest i nie była tarczą B).
Mimo wszystko uważam, że Steve Rogers A (a pewnie i B i inni) nigdy nie "ukradłby" tarczy z innej linii czasowej.
No po prostu nie jest to w jego stylu.
(Jeśli nie rozumiem zapraszam do poprawiania.)