PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=684049}

Bóg nie umarł

God's Not Dead
2014
6,3 51 tys. ocen
6,3 10 1 50751
2,6 14 krytyków
Bóg nie umarł
powrót do forum filmu Bóg nie umarł

Piszę ten post jako zdeklarowany katolik, film zupełnie mnie nie poruszył. Przeszły mnie te słynne Ewangelizacyjne 'ciarki wstydu', kiedy pojawił się napis końcowy 'napisz esemesa'.
Scena z nawróceniem złego profesorka ot tak była bardzo sztampowa. Scena z dziennikarką modlącą się z czterema dydusiami grającymi naprawdę mocno przeciętną rąbankę była jeszcze bardziej sztampowa. Ale scena z ojcem apodyktycznym muslimem wyrzucającym córkę z domu za jedno nagrane kazanie na ipodzie przebiła wszystkie pozostałe.

Do rzeczy, najpierw powyższy wątek innowierców - pojawienie się muzułmanki w początkowych fragmentach filmu wzbudziło u mnie dobre skojarzenia - oto powstał film, który potraktuje ogólnie osoby wierzące jako jedną stronę barykady i zestawi je z opresyjną ateistyczną społecznością. Ale nie, okazuje się że biedna, młoda muzułmanka, jest prześladowana we własnym domu - a przynajmniej tak każe nam myśleć scenarzysta. Tylko zastanówmy się, czy w domu chrześcijańskich dewotów przypadek córki zaczytującej się w
Koranie różniłby się czymkolwiek od tego przedstawionego w filmie? Nie bardzo, a przecież takie też się zdarzają - za to jak zmieniłby się wydźwięk filmu, który musiałby porzucić swoją wygodną jednowymiarowość. Zabrakło tu jakiegoś bardziej rozsądnego przypadku, na przykład niech i zostanie to nasze dziewczę skłaniające się ku chrześcijaństwu, ale rodzina niech będzie taką, której członkowie ze sobą ROZMAWIAJĄ i respektują nawzajem własną wolność. Czekam aż chrześcijanie nakręcą dobry film o zjawisku dewocji, które w naszej religii jest dziś nierzadkie, a w kulturze okołochrześcijańskiego kina zupełnie się o nim zapomina.

Modlący się pastorzy na czele z wesołym murzynkiem, który widzi świat tylko przez różowe okulary - ich całe życie wydaje się licytacją na aforyzmy i cytaty z Pisma Świętego (chociaż plusik dla blondyna aka budżetowego Owena Wilsona za dobrą radę dla głównego bohatera). Tym postaciom akurat mam najmniej do zarzucenia, ale też nie za wiele w
filmie konkretnego robią.

Ateusz profesorek - oj, gdzie tu w ogóle zacząć. Sam fakt, że profesor uniwersytetu godzi się na spektakl pyskówek na temat, który od setek lat jest przedmiotem publicznej debaty i w ramach którego nie udało się, co powinien doskonale wiedzieć, dojść ani do obalenia ani potwierdzenia tezy, jest uroczo żenujący. Okraszenie go tymi zimnymi spojrzeniami na korytarzu, karalną groźbą o zniszczeniu kariery i ponownie przerzucaniem się cytatami, gdy w tle przewija się pokaz slajdów (rzekomo autorstwa naszego studenta pierwszego roku, ale jeżeli naprawdę potrafi on naprędce robić takie bajery, to uważam, że powinien rzucić to nudne prawo i zapukać do dowolnego studia filmowego w Hollywood, nie musiałby się do końca życia martwić o pieniądze) tylko jeszcze bardziej nakręca atmosferę zażenowania widza, który ma wrażenie że ktoś kpi sobie z jego inteligencji, wmawiając mu że te sytuacje chociaż z przymrużeniem oka symulują prawdziwe życie.

I to nawrócenie na sam koniec - nie widzimy stopniowej zmiany myślenia naszego bohatera. Nie targają nim żadne subtelne wątpliwości. Zwyczajnie - jedna chwila i bam, odrzuca wszystkie swoje poglądy. To się nazywa deus (nomen omen) ex machina na miarę naszego filmu.

Zespół naszych megagwiazd w czarnych koszulach - okej, oni mają tych swoich 17 lat i może dla nich to co robią jest cool, mają taki sposób na wyrażanie siebie, jasne że biorąc ich twórczość na recenzencki warsztat pod względem wyłącznie artystycznym nie uda się jej za bardzo obronić, ale może ich teksty są faktycznie szczere, a ich słuchacze po tych koncertach są emocjonalnie bogatsi - nie mnie to oceniać. Nadal jednak, chrześcijański rock to jeden z tych amerykańskich wynalazków, który jak już ktoś powiedział 'nie czyni chrześcijaństwa lepszym, jedynie czyni rock gorszym'.


Zostawmy sobie na deser głównego bohatera - jego akurat da się zrozumieć. To prosty chłopaczek, ale otwarty. Jego argumenty są cienkie i nie urywają końca pleców, ale szuka, czyta i - co najważniejsze - ufa. Dziwne tylko że z groźbą swojego nauczyciela nie poszedł na policję (chociaż kto nie bałby się Herkulesa). Zrywa z nim dziewczyna, a on bierze to na klatę. Jeżeli o niego chodzi, to z całej tej szopki pastelowych kolorów i ckliwej muzyki wypada najbardziej autentycznie.

Podsumowując - dialogi konkurują z The Room, fabuła jest płytka i zupełnie przewidywalna, realizacja gdzieniegdzie podejrzanie dopieszczona (prezentacja Josha) a z kolei gdzie indziej jakby zrobiona na kolanie (ta ckliwa manipulująca muzyka, brr), postacie fatalnie zarysowane, każda to zbiór stereotypów odporny na dialog. Oglądanie tego dzieła powodowało że czułem się jak starszy brat oceniający rękopis dziesięcioletniego malca, który postanowił napisać epopeję - intencja dobra, pomysł wart docenienia, ale wykonanie to naprawdę niski kaliber.

Drobna uwaga, jeżeli ktoś naprawdę dzięki temu filmowi poczuł się lepiej, uważa że ta historia go poruszyła, skłoniła do myślenia - bardzo dobrze, do każdego docierają inne formy ewangelizacji. Ale należy zdawać sobie sprawę, że to żadne wyżyny intelektualne i że kręcąc takie filmy kultura chrześcijańska nie przybliża się do wyjścia z dołka miałkiej i powierzchownej twórczości dla mało wymagających odbiorców, dalekiej od prawdziwych rozterek ludzi z krwi i kości. Musimy od siebie wymagać.

ocenił(a) film na 2
Skazy

Podzielam zdanie autora. Film jest po prostu płytki, irytujący, bardzo przewidywalny, przerysowany, egzaltowany, eliminuący inne wyznania, sztuczny. Mam wrazenie,ze głownie skierowany do bardzo młodziutkich osob, takich jak głowny bohater. Bardziej wyrafinowany odbiorca byłby tym filmem zniesmaczony.
Scena z wypadkiem żenująca, zupenie nieprzekonywującą.
Scena z sms,ami -ręce opadają. Zabrakło tylko aniołow, poświaty, Supermena w orszaku Boga, diabla , i królewny śnieżki.
Nie wypowiadam sie na temat wiary tylko filmu.

ocenił(a) film na 3
bezimienna1

Również podpisuję się pod tym, co napisał autor. Film propagandowy, stronniczy, naiwny. Najbardziej denerwująca postać uśmiechającego się przez cały film czarnoskórego misjonarza.