Podczas całego seansu miałem wrażenie, jakbym rozmawiał ze świadkiem Jehowy. Czemu mam nieodparte wrażenie, że reżyser jest właśnie reprezentatem tego związku wyznaniowego i zamiast chodzić po domach stwierdził, że trafi ze swoim "przekazem" do większego grona poprzez film? Cały ten twór to prosta manipulacja na emocjach, pokazując teistów jako nieskazitelnie dobrych i prawych ludzi, a ateistów jako dupków lub pokrzywdzonych mścicieli. Nie mogę znieść tego, jak można poruszać tak ważne tematy w tak stronniczy sposób nie siląc sie na choćby szczyptę obiektywizmu. Cała argumentacja we wszystkich dyskusjach była po prostu śmieszna. Każdy, kto ma chociaż 5% rozumu od razu zauważy, że cały film jest tylko nachalnym wciskaniem ideologii reżysera w głowy widzów. Oczywiście korzystając ze wszystkich technik maniupulacji sekciarskich. Spodoba się tym, co mają już tak samo przeformatowany mózg i dokładnie takie same przekonania jak twórca filmu. Cała reszta niech omija szerokim łukiem i nie dotyka nawet patykiem. To coś to gorzej niż dno, bo oprócz tego, że wykonanie jest tragiczne, to jeszcze do tego mąci mniej bystrym ludziom w głowach.