Ostatni film Innaritu, "Babel", jest zwieńczeniem trylogii stworzonej wspólnie ze scenarzystą Guillermo Arriagią, którą tworzą również "Amores perros" (8+/10) oraz "21 gramów" (10/10). Tym razem ten duet postanowił nakręcić dzieło o ludzkiej głupocie, pysze oraz, co sugeruje też tytuł, braku zdolności porozumiewania się między ludźmi. Stworzyli oni, już po raz trzeci, film niezwykle inteligentny oraz przejmujący. Świetna historia, sprawna reżyseria, pomysłowe zdjęcia mego ulubionego operatora, Rodrigo Priety, dynamiczny montaż, melancholijna muzyka oraz zapadające w pamięć postaci sprawiają, że seans z ową produkcją jest niezapomniany. Jednak mimo beznadziei oraz paranoi unoszącej się nad bohaterami (ta ostatnia świetnie ukazana przez zdjęcia i montaż w kilku scenach), w przeciwieństwie do innych filmów z trylogii, jest tu miejsce na odrobinę nadziei, przez co "Babel" wydaje się najbardziej pozytywną produkcją z całej trójki. Aktorsko znajduje się tutaj plejada znanych nazwisk, jak Cate Blanchett, Brad Pitt czy Gael Garcia Bernal. Jednak, o dziwo, najlepsze kreacje stworzyli ci mniej znani, jak Adriana Barraza oraz Rinko Kikuchi. Ta ostatnia jest niesamowita i cholernie wiarygodna w swej roli głuchoniemej Japonki (choć mogłaby wydepilować swego "włochatego potwora" :P ) i naprawdę szkoda, że Jennifer Hudson sprzątnęła jej Oscara sprzed nosa. Jeśli chodzi o historie to moim zdaniem wszystkie były na równym poziomie i każda z nich wciągała widza. Naprawdę szkoda, że film mimo bycia Oscarowym "pewniakiem", zgarnął tylko jedną nagrodę. Jednak nie wyróżnienia świadczą o klasie filmu i "Babel" każdy, komu się podobały poprzednie filmy Meksykanina musi zobaczyć. 9-/10 + do ulubionych