Zdecydowanie doskonała reżyseria. Chylę czoło przed Inárritu za to, czego tutaj dokonał!
Jedyny zarzut, który może paść pod adresem tego filmu to chyba jedynie to, że oparty został on o pewien schemat. Fabuła zbudowana została w ten sam sposób co we wcześniejszym ?21 gramów?, czy ?Amores Perros?. W mojej ocenie nie jest to jednak żaden mankament, ponieważ szablon stworzył nie kto inny jak Guillermo Arriaga, twórca scenariuszy do wspomnianych wcześniej utworów. Film nie jest nowatorski, nie jest zaskakujący, czy widowiskowy. Posiada on jednak jakość i ogromną wartość artystyczną.
Jest cudownie napisany, przemyślany i wykonany. W interesujący sposób naświetla różne ciekawe tematy, problemy, po czym łączy je i spaja w jedną całość. Losy jednych bohaterów uzależnione są od poczynań innych i tak ukazuje się łańcuch przyczynowo-skutkowy. Jeden głupi, nieprzemyślany czyn napędza koło cierpienia.
Świetny montaż, zdjęcia, dobra muzyka. Doskonałe aktorstwo i ta reżyseria, ten scenariusz.
Najlepszy film amerykański ostatnich kilku lat. Oczywiście, nie obyło się bez pomocy kolegów :)
Nie mogę się zgodzić z Twoimi uwagami na temat tego filmu, z wyjątkiem schematyczności dzieł tego reżysera. Ale jeżeli schemat jest dobry i się sprawdza, to dlaczego nie? Dobrze by tylko było, żeby schemat ewoluował w kierunku in plus.
Jednak chciałbym się odnieść do słów: cudownie napisany, przemyślany i wykonany oraz łańcuch przyczynowo-skutkowy. Nie mamy tu pojedynczego łańcucha, a jedynie konsekwencje czynów poszczególnych bohaterów. Łańcuch zaczyna się w jednym miejscu i kończy w drugim, ewentualnie początek łączy się z końcem ostatnim ogniwem. Jeżeli chcemy się doszukiwać pojęcia łańcuch, to ewentualnie możemy w tym przypadku powiedzieć o dwóch łańcuchach, które po drodze łączą się w trzeci (tym trzecim jest oczywiście wątek meksykański, który jest wymuszony przez marokański i japoński). Wyjazd Richarda z Susan do Maroka (a w rezultacie zostawienia dzieci z opiekunką) nie jest spowodowany faktem obdarowania przez japońskiego myśliwego marokańskiego przewodnika strzelbą. Jest najprawdopodobniej spowodowany chęcią naprawy stosunków małżeńskich, w związku przeżywającym kryzys po śmierci jednego z dzieci. Skąd zatem stwierdzenie, że jeden nieprzemyślany czyn napędza koło cierpienia (w domyśle dla naszych wszystkich bohaterów). A który czyn jest tym nieprzemyślanym? Czy podarunek japońskiego myśliwego dla marokańskiego przewodnika, czy to, że ojciec daje niepełnoletniemu broń do ręki w celu odstrzału szakali, a może wreszcie sam wystrzał chłopca w kierunku autokaru? A może z innej strony: może nie wolno bez opieki zostawiać dzieci? Zarówno para amerykańska jak i Marokańczyk zostawiają dzieci bez dozoru i w jednym i drugim przypadku dochodzi do nieszczęścia. A może to wina Rachel, której wyjazd do postrzelonej siostry stawia Amelię w kłopotliwym położeniu? A może wreszcie melanż wielu składników doprowadza do tragedii? Dlatego neguję hipotezę o jednym nieprzemyślanym czynie.
Co do tego, że jest przemyślany. Na czym to przemyślenie polega? Czemu ma służyć manipulacja czasem rozgrywania się poszczególnych wątków? Dlaczego przebieg wątku meksykańskiego, który fabularnie występuje po tragedii marokańskiej, jest pokazany wcześniej? I tak w pierwszych kilkunastu minutach uważny widz zorientuje się, że mamy do czynienia z przesunięciem czasowym. Widz w tym czasie dowiaduje się również, że Susan przynajmniej trafi do szpitala, gdyż będzie operowana, co zmniejsza dramatyzm wydarzeń w marokańskiej wiosce i spodziewamy się jednak, że długo oczekiwana pomoc się zjawi. Ja przynajmniej w tej konstrukcji nie dostrzegłem niczego rewelacyjnego.
I może na koniec uwaga, co do wykonania filmu. Owszem Inarritu szokuje nas od czasu do czasu walorami wizualno-dźwiękowymi. Ale do staranności mu daleko. Niech najlepszym przykładem będzie scena postrzelenia Susan. Chłopiec, który ją postrzelił, strzelał z wysokiego klifu, położonego nad drogą, po której jechał autokar. Ale proszę zwrócić uwagę, że to przód autokaru znajduje się na linii strzału chłopca (Susan siedzi przy bocznej szybie). No dobrze: autokar jest skręcony pod pewnym kątem, ale bardzo ostrym. Tymczasem dziura po kuli w szybie autokaru świadczy o tym, że strzał musiał paść nie tylko z mniejszej wysokości, ale i zupełnie innego kąta (dziura znajduje się prawie na wprost obojczyka Susan). Może to szczegół, ale jakże wymowny. Reżyser nie zadał sobie trudu, żeby tą scenę gruntownie przemyśleć. Wybrane na to ujęcie miejsce przeważyło nad realizmem sytuacji.
Tym nie mniej film mi się spodobał, aczkolwiek nie uważam go za szczególne osiągnięcie sztuki filmowej. Poza tym mam wrażenie, że to wszystko już gdzieś widziałem, tylko w lepszym wykonaniu: splatanie się wątków jak z innych filmów tego reżysera, niektóre ujęcia przypominały mi te z filmów Antonioniego i Bertolucciego, sceny z marokańskiej wioski jako żywo przypominają sceny filmowców arabskich i irańskich, wątek japoński miał klimat ?Między słowami? (nawet występuje podobne niedomówienie w postaci przekazanej przez naszą bohaterkę zapiski oficerowi policji ? w filmie Coppoli były to niesłyszane słowa powiedziane przez Johansson Murrayowi). Ale chyba za dużo się rozpisałem.
Moja ocena to 6/10.
Pozdrawiam.
Witam. Jestem świeżo po seansie i przyznam, że mam mieszane uczucia co do filmu. Momentami czarował, ale takich momentów było niewiele. Momentami nudził. Podobał mi się wątek rozgrywający się w Japonii, choć uważam jednocześnie, że nie był jakoś specjalnie interesujący. Ja jednak Japonię darzę pewnym sentymentem i pewnie dlatego dzięki niezłym zdjęciom i muzyce oraz próbom oddania japońskiego klimatu te momenty filmu w pewien sposób mnie oczarowały.
Duży plus to także Cate Blanchett, choć żałuję, że w zamyśle reżysera jej postaci nie poświęcono więcej filmu -Cate jest jedną z moich ulubionych aktorek.
Film z pewnością obejrzę jeszcze raz, być może dotrze do mnie wtedy czy całość odbieram pozytywnie czy niestety tym razem 'to nie to'. W tej chwili sama nie wiem...
Ps. Wspomniałeś o podobieństwie klimatu w wątku japońskim z klimatem filmu Między słowami, nie tylko ze względu na miejsce akcji. Zgadzam się tutaj w zupełności. Kiedy policjant zerknął na kartkę przekazaną mu przez dziewczynę, a my nie dowiedzieliśmy się jaka jest jej treść odniosłam wrażenie jakbym widziała Charlotte i Boba, lecz pod inną postacią. Dla mnie to chyba jednak będzie plusem -taki zabieg (mimo braku oryginalności) -może dlatego, że uwielbiam Lost in translation w całej rozciągłości: klimat, bohaterów, każdą scenę i każdy zabieg Coppoli w tym filmie zastosowany.
Pozdrawiam.