Przykro mi to mówić, ale ten film ma taaak niewiele wspólnego z baśnią Hoffmanna, że szkoda na niego czasu. Brakowało mi bardzo postaci sędziego Droselmajera oraz jego opowieści o księżniczce Pirlipacie i orzechu Krakatuka. I koniec końców film, zamiast opowiadać o poświęceniu, odwadze i lojalności, mówi o balecie.
Ja dałam 5/10 przez sentyment (jako dziecko, mgliste wspomnienie, byłam nim oczarowana). Niedawno miałam okazję poznać oryginał. Obejrzałam wersję "Barbie" ponownie. Strasznie mnie rozczarowała, a z każdą sceną moje zniesmaczenie rosło. To co zrobił z tą historią Czajkowski, potrafię zrozumieć. Skrócił niektóre partie, zaś rozbudował (lub stworzył) inne na potrzeby formy ekspresji, jaką jest balet. Jednak ten film nijak się ma do powieści Hoffmanna, a fragmenty utworów Czajkowskiego, którego muzykę uwielbiam, w tym czymś doprowadzały mnie do szału. Jeśli kiedyś będę miała dzieci, zatroszczę się o to, by w pierwszej kolejności poznały klasyczną historię "Dziadka do orzechów".
Czyż twórca filmu nie miał prawa wziąć z oryginału to, co najbardziej mu się spodobało i na tej podstawie stworzyć coś nowego? Moim zdaniem mógł i chwała za to, że tak się dzieje! Dzięki temu z jednego dzieła może powstać niemal nieskończenie wiele wersji i może akurat jedna z nich (nawet jeśli daleka od oryginału) trafi do czyjegoś gustu i sprawi mu radość. Różnica między ocenianą wersją a oryginałem nie powinna wpływać na odbiór filmu, gdyż film sam w sobie stanowi osobne dzieło i jest jedynie autorską interpretacją. Podobnie jest z retelingami, czyli nowymi wersjami klasycznych baśni. Czy to, że nowa wersja różni się od tej Grimmów albo Andersena (a różni się często tym, że jest bogatsza i głębsza) świadczy o tym, że jest to zły film? Moim zdaniem nie.